Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Jan „Aligator” Łącki – Cień na legendzie 1938 - 1995

2023-09-20
Autor: Cinek

1. Nauczyciel ulubieniec uczniów

Urodził się w Warszawie 6 czerwca 1938 roku. Po uzyskaniu absolutorium z astronomii na Uniwersytecie Warszawskim pracował przez rok w Zakładzie Fizyki Akademii Medycznej w Warszawie, potem był nauczycielem fizyki w znanym liceach warszawskich im. Stefana Batorego i Mikołaja Reja. Został zapamiętany przez swoich uczniów jako wybitny nauczyciel. Wspomina Małgorzata Szczepanowska: „Pragnę opisać Aligatora jako nauczyciela, bo chociaż od lekcji z nim minęło ponad 46 lat, to wspomnienia o nim są bardzo żywe. Znając wielką górską pasję Jana, wykorzystywaliśmy to bezwzględnie. Każda metoda była dobra, by uniknąć klasówki lub odpytywania, a Jan dawał się na to nabierać, oczywiście do czasu. Pamiętam, jak rysował na tablicy schemat drogi, był jakiś trawers, wbijanie haków, asekuracja. Już dobrze nie pamiętam, o jaki szczyt chodziło, podejrzewam, że była to droga Świerza na pn. ścianie Pośredniego Mięguszowieckiego. Jan wprowadził także szybkie kartkówki na czas (z budzikiem), co było absolutnym novum w tych czasach. Uczył nas także korzystania z różnych źródeł literatury fachowej. Zadawał prace na konkretny temat, po czym wracały one do nas całe wymalowane na czerwono, z dokładnym określeniem, z jakiej strony i jaki wiersz został przepisany. Uczył w ten sposób samodzielnego myślenia i chwała mu za to, bo fizykę bardzo lubiliśmy i uczyliśmy się jej solidnie, i to nie tylko ci ze ścisłym zacięciem, ale także tak zwani humaniści. Pamiętam naszą rozpacz na wiadomość w 1967 roku, że Jan nie będzie już nas uczyć. Pozostał w naszej pamięci jako świetny, charyzmatyczny nauczyciel, człowiek z olbrzymim poczuciem humoru. Moje zainteresowanie górami, które trwa niezmiennie do dzisiaj (obszerna biblioteczka górska) i stałość w uczuciu do gór, w jakiś sposób zostały przez Jana sprowokowane. Niestety nigdy nie uprawiałam wspinaczki, zdając sobie sprawę ze swoich ograniczeń, ale po Tatrach chodzę do tej pory. W zeszłym roku obchodziłam 50 lecie swojej pierwszej wycieczki w Tatry”.

2. Wypadek na Mnichu

Zaczął się wspinać w Tatrach w 1956 roku, między innymi z Wacławem Karpińskim. W kwietniu 1960 roku rozważali oni zrobienie pierwszego zimowego przejścia Wariantu R na wschodniej ścianie Mnicha. Przed tym,18 kwietnia w celu rozpoznania szczegółów, postanowili zjechać na linach na Mnichowe Półki wzdłuż planowanej drogi. Pierwszy zjeżdżał Janek i po 70 m pomyślnie dotarł na półkę. Natomiast Wacław, przechodząc przez krawędź okapów, wypadł z klucza zjazdowego (kto jeszcze dziś wie, co to jest ?), po przejechaniu na prusiku około 40 m, gwałtownie na nim zawisł i po krótkim czasie przestał dawać oznaki życia. Pamiętajmy, że nieznane były wówczas ani uprzęże, ani urządzenia asekuracyjno-zjazdowe, bez których dziś już chyba żaden wspinacz nie wyobraża sobie życia. W tamtych czasach, po zawiśnięciu wolno w powietrzu na linie, do której wspinacz był przywiązany pod pachami, pozostawało kilka minut na ratunek, zanim na skutek uciśnięcia nerwów pachowych następował niedowład rąk, a niedługo potem dochodziło do utraty przytomności. Powracając do wypadku: wtedy to ratownicy GOPR bracia Krzysztof i Ryszard Berbeka przy użyciu zestawu Graminngera po raz pierwszy wykonali zjazdy całą wschodnią ścianą, zwożąc z Mnichowych Półek Janka Łąckiego, a ze ściany powyżej — zwłoki Wacława Karpińskiego (Taternik 1 1961, s. 50).

Sprawa trafiła do Sądu Koleżeńskiego Klubu Wysokogórskiego, który za „lekkomyślność i charakteryzujące się brakiem odpowiedzialności postępowanie”, usunął Janka z Klubu, a także zdecydował przekazać sprawę Zarządowi Głównemu Klubu Wysokogórskiego, „z kwalifikacją do przedłożenia jej Prokuraturze” (Taternik 3-4 1960, s. 48). Druga część orzeczenia SK nie ma chyba podobnego sobie w historii KW. Propozycja przekazania sprawy prokuraturze, a zatem zgoda na postawienie klubowego kolegi przed sądem, za udział w nieumyślnym spowodowaniu wypadku taternickiego, budzi zdecydowany sprzeciw. Było to bowiem wbrew dotychczasowej w środowisku taternickim praktyce, nieodwoływania się do sądów powszechnych w postępowaniu powypadkowym, nawet jeżeli niedopatrzenia i popełnione błędy były istotne. Z niezwykle interesujących dokumentów w archiwach Polskiego Związku Alpinizmu wynika, że ocena opisanego wyżej wypadku powracała jesienią 1960 roku na zebrania Zarządu Głównego KW i wywoływała różnice zdań. W końcu, po dyskusjach przegłosowano, by nie oddawać sprawy do prokuratury, ale równocześnie dla członków Klubu uchwalono „zakaz chodzenia w góry z Janem Łąckim”. Warto też wspomnieć, że Janek był wzywany do prokuratury powiatowej w Zakopanem bezpośrednio po wypadku, jeszcze po raz drugi — rok później i ostatecznie dochodzenie zostało umorzone. Natomiast zastrzeżenia może budzić zdecydowany brak poczucia odpowiedzialności Janka za wypadek, co wyraził on w ostrych słowach w skierowanym do ZG i SK KW, w nie uwzględnionym zresztą, odwołaniu od wyroku SK. Ponownie też przedstawił w nim szczegółowo okoliczności i przebieg wypadku, między innymi stwierdzając, że tamtego dnia było ustalone, iż Wacław Karpiński nie będzie jego partnerem na Wariancie R, a na rekonesans zjazdowy poszedł na własną prośbę.

I wydać by się mogło, że tragicznie zakończony pomysł zjazdów Wariantem R zostanie na zawsze porzucony. Tymczasem już 4 lata później został zrealizowany. Oto skrócona wersja opowiadania Macieja Włodka – „Kolorada”:

Wiosna 1964 r., Wielkanoc, pogoda ohydna, leje deszcz, śnieg mokra zupa. Mieszkamy z Andrzejem Mrozem w Kurniku. Znamy się jako tako, towarzysko…
Właśnie przyszła wiadomość, że w Kieżmarskiej spadli z lawiną Janusz Kurczab i Jacek Woszczerowicz. Jacek umrze w szpitalu za kilka dni…
W tym nastoju przygnębienia, nudy i marazmu, przy rozmowie o wypadku Aligatora sprzed kilku lat, Mróz mówi do mnie: „a może by zjechać z eRa?”…
Pomysł uważam za trochę głupi, ale skądinąd zawsze bardzo lubiłem zjazdy…
Kupa ludzi mówi nam, że to bez sensu, że rzucamy wyzwanie, itd. I to mnie przekonuje, żeby pojechać…
Nazajutrz wchodząc na Mnicha przez płytę, spotykamy Andrzeja Heinricha. Nie słyszałem tego, ale Mróz mi potem powiedział, że Heinrich mu doradził, żeby sprawdził, czy ja nie mam za wysoko założonego prusika (partner Aligatora miał właśnie za wysoko, co stało się przyczyną tragedii)…
Mróz jedzie pierwszy..., ja sobie stoję przypięty do haka asekuracyjnego. Andrzejem obraca w kółko, ale jedzie. Haki słuszne. Ale mówię „dla jaj”: „jedź szybciej, bo ten hak się powoli wysuwa, a ja jestem do niego wpięty”…
Komentarze w schronisku… „i po co wam to było?”
Ale było fajnie, no bo przecież „nikt przed nami...”.
Ale najważniejsze, że od tego momentu zaczęła się nasza przyjaźń z Mrozem...


W tym przypadku Andrzej Mróz i „Kolorado” za „lekkomyślne i nieodpowiedzialne postępowanie” - wg pomysłu Janka — nie zostali postawieni przed sądem koleżeńskim KW.

3. Aligator nad Morskim Okiem

Po wydaleniu z KW Janek przez około 2 lata nie pojawiał się w Morskim Oku, jednak nie porzucił taternictwa, ani nie zniechęcił się do jego środowiska, wręcz przeciwnie związał się z nim jeszcze ściślej. Około 1963 roku, od ówczesnych, wymagających przecież gospodarzy schroniska w Morskim Oku Czesława i Wandy Łapińskich, uzyskał niezwykłą zgodę: na stawianie namiotu pod werandą schroniska. Dwuosobowy namiot dokładnie tam się mieścił i był przy tym doskonale zabezpieczony przed deszczem i wiatrem.

I tak przez następne lata 60. i początek lat 70. ubiegłego wieku Janek mieszkał rokrocznie w taki szczególny sposób w Morskim Oku, niekiedy przez cały taternicki sezon. I dlatego znali go niemal wszyscy wspinacze przewijający się w ciągu lata przez Morskie Oko. Na początku lat 60. był członkiem towarzyskiego Klubu Gadów między innymi z Bohdanem Paczyńskim (później wybitny astronom, swego czasu polski kandydat do nagrody Nobla) i Andrzejem Szarkowskim. Wtedy właśnie, w tamtym klubie został mu nadany tytuł „Aligatora”. Ponieważ do namiotu pod werandą schroniska w Morskim Oku Janek wchodził niczym aligator do swojej jamy – ów, przeniesiony w Tatry, pseudonim dobrze do niego pasował i szybko się przyjął. Środowisko taternickie, a przynajmniej część, nie stosowała się do zakazu „wychodzenia w góry” z Aligatorem. Potwierdzały to jego liczne wspinaczki ze znanymi taternikami, także na nowych drogach. Z czasem Aligator stał się autorytetem w różnorodnych taternickich problemach. Posiadał szczegółową i praktyczną wiedzę o okolicznych ścianach i drogach wspinaczkowych. Jak trzeba było się czegoś dowiedzieć o danej wspinaczce, jakie tam skały, jak z asekuracją, albo jaki powrót — to chodziło się do Aligatora. Życzliwie odnosił się do młodszych kolegów wstępujących do taternickiego środowiska, chętnie służył im radą i pomocą. Bywało, że na czas nieobecności w Morskim Oku, z własnej inicjatywy udostępniał swoją „Aligatornię” by mogli w niej przenocować późno powracający wspinacze. Nam, przy takiej niezapomnianej okazji powiedział: „... nie będziecie musieli tłuc się po nocy na taborisko...”.

W Morskim Oku spełniał ważną rolę w łączeniu taternickiego środowiska. Bywał współorganizatorem długich nocnych biesiad przed starym schroniskiem, ze śpiewami i grzańcem, który w wielkim garze przygotowywał z odpowiedniej liczby butelek „jabcoka” (bo nie było wtedy w sprzedaży gotowych grzańców) i osobiście taternikom serwował. Śpiewy pozornie były dekadenckie, bo głównie słowackie i ...rosyjskie(!), a dużo rzadziej polskie. Jednak odgrywały znaczącą rolę w integracji środowiska i jak się wkrótce okazało niewielki w nich udział polskiego, nie przeszkodził zaangażowaniu taterników w działalność opozycyjną, a potem w ruch „Solidarności” z początku jawnej – „naziemnej”, a potem w stanie wojennym – w „Solidarność” podziemną.

W okresie swojej bytności w Morskim Oku Aligator był krótko żonaty z Barbarą Dynowską. Latem 1967 roku w Morskim Oku wypowiadane były i takie słowa: „... Oo! Aligatory wchodzą do jamy...”.

2
Widok obecnie zakratowanej i zamkniętej na kłódkę „Aligatorni” z sierpnia 2012 roku przedstawia Anna Lipińska, żona Marka Lipińskiego – „Francbródki”.
Fot. Marek Lipiński.

4. Poker w cieniu Mięguszy

Był zapalonym pokerzystą. Grywał często i często wygrywał z rezydującymi w Morskim Oku fotografami polującymi na wycieczkowiczów pragnących mieć stamtąd pamiątkowe zdjęcie, bo telefony komórkowe z aparatem fotograficznym wtedy nie istniały. Wiktor Szłapacki zapamiętał okolicznościowy zwrot Aligatora: „Panowie fotografowie, czy któryś z was nie zechciałby zagrać w krótką męska grę pięciokartową?...”. I w ten sposób część dochodów zyskanych przez fotografów na turystach, przepływała do portfela Aligatora, który bywało, że dzielił się wygraną z kolegami, a czasem im „odpuszczał”. Wspomina o tym Marek Lipiński „Francbródka”, który jak stwierdził - od Aligatora nauczył się „męskiej pięciokartowej”: „Pamiętamy słynne rozdanie, w którym Aligator miał pokera, a jeden z kolegów karetę króli. Stawka była olbrzymia. Po wygranej Aligator podzielił się z grającymi, zwracając co do grosza wkład kolegi który przegrał (wszystko co miał w MOku)”.   

A taką pokerową historyjkę przypomniał Piotr Semkowicz vel „Libella”- „Libeś”: „Tamtego lata w lipcu pogoda w Tatrach była beznadziejna. Na taborisku, środkiem namiotu w którym spałem, płynął potok wody. Spadł śnieg. Zmoknięta orzechówka wyjadła mi ostatnią konserwę spod podestu. Aligator miał super komfort, bo spał w dziurze pod schodami schroniska. Cóż było robić? Godzinami graliśmy w „krupa” czyli pokera. Przerwa na obiad, mielonego z podwójnymi ziemniakami zamawiamy u Pana Stefana. Płacimy drobniakami wyjętymi z Morskiego Oka, przymocowaną do długiego patyka łyżką. Aligator ponagla nas: - Kończcie jeść. Do roboty. Trzeba grać. Rozdaje karty. Ostra jazda. Ful max i kolor. Kolor i kareta. Zgarnia dużą pulę. Na drugi dzień podobnie. Coś nie tak. Męska rozmowa uczestników rozgrywek z Aligatorem. Finał: wystawny obiad dla kilkunastu osób u „Jędrusia” w Zakopanem. Stawia Aligator. Barwna to była postać i barwne czasy.

Pokerowy temat wspomina też Boguś Słama: „A ten fotograf, co to go Aligator ogrywał pokera w Moku, jest teraz bardzo zamożnym człowiekiem w mieście Zakopane. Na szczęście te szulerki Aligatora, co było faktem, nie zaszkodziły mu za bardzo. Mam nadzieję, że te karciane i inne słabości, będą Aligatorowi wybaczone”.

Partnerami pokerowymi Aligatora między innymi bywali także: Michał Gabryel, Janusz Hierzyk, Jan Kiełkowski, Andrzej Mierzejewski – „Jembas”, Antek Pomianowski i inni.

5. Ratownik GOPR

W 1970 roku, może w intencji zadośćuczynienia za współudział w wypadku na Mnichu, Aligator wstąpił do Grupy Tatrzańskiej GOPR. 24 września 1970 roku został do niego przyjęty jako członek kandydat. W kronice GOPR odnotowany jest jego udział w czterech akcjach ratunkowych. 3 października 1972 roku przed ówczesnym Naczelnikiem Grupy Tatrzańskiej Michałem Jagiełłą złożył przysięgę i został ratownikiem ochotnikiem. Praktycznie oznaczało to pełną rehabilitację z zarzutów związanych z tragedią sprzed 12 lat. Ostatni dyżur ratownika GOPR pełnił w 1973 roku.

3
3 października 1972 roku, Aligator składa przysięgę ratownika GOPR, za nim Naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR Michał Jagiełło.
Z albumu Ewy i Ryśka Urbaników, w zbiorach Ryśka Pilcha.

6. Tajemniczy Liban

W 1973 roku, lub nieco później, opuścił Tatry i wyjechał do Libanu. Wiadomości o tamtym okresie życia jest bardzo mało. Jedynym, jak dotąd, ich źródłem pozostają powtórzone przez kilkoro przyjaciół skąpe relacje z opowiadań samego Aligatora, po jego przyjeździe do Polski. Wynika z nich, że zajmował się tam szkoleniem specjalnym w oddziałach chrześcijańskiego stronnictwa Falanga walczącego ze zbrojnymi ugrupowaniami istniejącymi w obozach uchodźców palestyńskich. Ten, początkowo lokalny konflikt, który wybuchł w 1975 roku, wkrótce przekształcił się w długoletnią, z udziałem państw ościennych, wojnę domową, Mówiono o niej, że była „wszystkich ze wszystkimi”, zginęło w niej około 800 tys. ludzi, a kwitnący Liban zamieniła w ruiny. W nagrodę za udział w zwalczaniu zbrojnych grup palestyńskich Aligator otrzymał od władz libańskich stację benzynową w ajencję. Od tamtego czasu nie radził sobie jednak z życiem. Wpadł w alkoholizm...

7. Powrót do Polski na zawsze

Jednak na przełomie lat 1994-1995 powrócił do Polski. W Warszawie odnalazło się kilkoro dawnych przyjaciół, którzy mu pomagali. Jeszcze zdążył skutecznie przygotować do matury z fizyki córkę Krystyny Nasiegniewskiej, Agnieszkę. Jeszcze zdążył odwiedzić Tatry!

Tak zapamiętał to wydarzenie Boguś Słama, wówczas kierownik Centralnego Ośrodka Szkolenia PZA w Betlejemce: „Ostatni raz widziałem Aligatora kilka miesięcy przed jego śmiercią. Przyszedł do Betlejemki z Andrzejem Marczakiem. Wyglądał na bardzo wyniszczonego. Miał długie siwe włosy, był podobny do Sabały. I tylko uśmiech pozostał mu ten sam. Po tym uśmiechu dla mnie był rozpoznawalny. Pomysł był taki, aby Aligator pozostał trochę w Betlejemce. Odpoczywał by sobie, coś tam mi pomagał etc. Bałem się tego trochę. Sam wtedy nie pijąc lękałem się kontaktu z drugim alkoholikiem pod jednym dachem. Ale przecież z moralnego punktu widzenia nie miałem prawa odmówić. Zgodziłem się stawiając jeden warunek: jeżeli dotknie alkoholu rozstaniemy się natychmiast. Któregoś dnia zszedł do Zakopanego aby przynieść swoje, pozostawione tam rzeczy. Miał wrócić za dzień czy dwa. Do Betlejemki nie dotarł już nigdy...”.

Okoliczności Jego śmierci 13 grudnia 1995 roku wskazują na samobójstwo przez skok na nadwiślański bulwar z wiaduktu mostu Poniatowskiego... Został pochowany na Cmentarzu Bródnowskim, w kwaterze 87 D - 5 - 10.

4
Płyta na grobie Aligatora umieszczona w 2012 roku, ufundowana ze składek środowisk wspinaczy.

8. W Tatrach, w Alpach Julijskich, motocyklem w góry Iranu

Jest współautorem i zapewne głównym inicjatorem kilku interesujących dróg w Tatrach Polskich, zazwyczaj logicznych i w mocnej skale: na Żabim Szczycie Niżnim, na Żabim Mnichu, na Zamarłej Turni, przez „Żelazko” na Cubryński Zwornik, a najbardziej znanej – „Przez Grzybek” na lewym filarze Świerza pn. ściany Pośredniego Mięguszowieckiego (w przewodniku WC nr 10 formacja ta nazwana jest Wieżą Świerza). Ta ostatnia zyskała w latach 60-70. dużą popularność i wydaje się, że w dalszym ciągu pozostaje godna polecenia. Maciej Włodek – „Kolorado” wspomina okoliczności jej pierwszego przejścia (16.09.1965): „Ta droga była jego obsesją, chodził tu i spadał kilka razy. Zaproponował mnie, a nikomu z wielkich, bo byłem mało znany, choć z opinią dobrego wspinacza. Ale potem lojalnie mówił, że to ja wkosiłem główne trudności”.

Z jak niezwykłymi emocjami odnosił się Aligator do problemu na filarze Świerza Pośredniego Mięgusza, przypomina Józef Nyka: Kiedy szykowaliśmy się z Adamem Szurkiem do naszego przejścia tej formacji, Aligator groził, że będzie w nas „walił kamieniami". Był tak wzburzony, że brzmiało to całkiem realnie. „To mój problem, ja na nim straciłem zęby, mam z nim porachunki — wykrzykiwał, co zapisałem w moich notatkach”.

Istotnie też pamiętam, jak pod koniec lat 60. mówiło się, że widoczne uzupełnienia przedniego uzębienia Aligatora, to skutek wybicia zębów po odpadnięciu w trakcie prób przejścia słynnego Grzybka. A tak wspomina przejście drogi „Przez Grzybek” „Hrabia” Andrzej Tarnawski: „Parę razy korzystałem z „Aligatorni”, a jedną noc zapamiętałem szczególnie z wiadomych względów, bo przed wyjściem na „Grzybka” z Jasiem Franczukiem. Pamiętam zarówno wyjście ze schroniska jak i powrót, bo rankiem mimowolnie usłyszałem spod ganku: „będą loty, bo ani Hrabia, ani Franczuk nie są jakimiś atletami, a tam trzeba mieć trochę siły”, a po powrocie sam Aligator gratulował nam, bo ponoć byliśmy pierwszym polskim zespołem, który to przeszedł bez latania”.

Wspinał się z wybitnymi wspinaczami swojego czasu, między innymi z Haliną Krűger, Jerzym Hirszowskim, Adamem Szurkiem, Maciejem Włodkiem, Jarosławem Uszyńskim, Jackiem Woszczerowiczem, Andrzejem Jankowskim. Oto wykaz nowych jego dróg w Tatrach wg Przewodnika Szczegółowego Władysława Cywińskiego (WC):

  • 08.1960 r. pierwsze przejście filarem „Innominaty”, w pn. ścianie Rysów, z Haliną Krüger, V- 3,5 godz. WC 9/10,
  • 1.09.1963 r. nowa droga na pn. ścianie Cubryny, z Małej Galerii Cubryńskiej przez „Żelazko”, z Jackiem Woszczerowiczem, V+ 4 godz. WC 8/79,
  • 2.09.1964 r. pierwsze przejście prawym filarem pn. zach. ściany Żabiego Szczytu Niżniego, V+ 2 godz. z Jarosławem Uszyńskim, WC 7/162,
  • 3.09.1964 r. nowa droga na zach. ścianie Żabiego Mnicha (wg WC Żabiego Kapucyna), VI 2 godz. z Andrzejem Jankowskim, WC 7/ 66,
  • 16.09.1964 r. nowa droga środkiem ściany czołowej filara Świerza na Mięguszowieckim Szczycie Pośrednim „Przez Grzybek”, VI- 4 godz. z Maciejem Włodkiem, WC 10/ 99.

Wziął udział w dwóch wyprawach: w Alpy Julijskie z Sekcją Wysokogórską Akademii Medycznej w Warszawie w 1970 roku (Taternik 3 1970) i w roku następnym — w góry Iranu z Kołem Warszawskim Klubu Wysokogórskiego (Taternik 1 1972). Warto przypomnieć, że na wyprawę do Iranu Aligator dojechał samodzielnie motocyklem WSK Świdnik 175 cm3, co było osobnym, godnym odnotowania wyczynem. Po zakończeniu tej wyprawy we wrześniu 1971 roku, motocyklowa podróż powrotna Aligatora trwała około roku, w trakcie której przebywał w kilku krajach Bliskiego Wschodu. Nie znane są szczegóły tej podróży. Natomiast dzięki niezwykłym fotografiom Henryka Kałużnego, znamy dzień przyjazdu Aligatora do Morskiego Oka: 26 września 1972 roku. Oddajmy głos Henrykowi:
Z Aligatorem, spotkałem się tylko ten jeden raz w 1972 r. Jan Łącki już był wówczas żywą legendą, chociażby z racji słynnej „Aligatorni” pod schodami do schroniska w Moku, z której również dane mi było podczas tamtego pobytu przez kilka nocy korzystać. Byłem wówczas początkującym taternikiem i spędzałem w Moku końcówkę urlopu. Warunków wspinaczkowych już od dobrego tygodnia nie było i w schronisku pozostało niewiele osób między innymi Wojtek Dzik. Spędzaliśmy czas na grze w karty, taternickich posiadach przy piwie oraz śpiewaniu nie tylko taternickich pieśni. Aż tu nagle, któregoś dnia pod schronisko podjeżdża ktoś na motocyklu. Wkrótce okazało się, że to Aligator we własnej osobie. W pewnym momencie wyszedł sam Czesław Łapiński obejrzeć z bliska aligatorowy motocykl i wówczas wykonałem kilka zdjęć. Pamiętam, że później przez kilka godzin siedzieliśmy z Aligatorem przy piwku wsłuchani w jego opowieści, z których niestety niewiele już pozostało w mojej pamięci. Pamiętam jedynie, że Aligator opowiadał o swoim pobycie w Adampolu, polskiej wiosce nieopodal Stambułu i o tym jak uczył języka polskiego tamtejszych Polaków”.

5
26 września 1972 roku, Aligator przy swoim motocyklu w Morskim Oku.
Fot. Henryk Kałużny , w zbiorach internetowych Ryśka Pilcha


Z fotografii Henryka można odczytać umieszczone przez Aligatora na sakwie motocyklowej napisy z nazwami miast z trasy swojej podróży. Są to: Warszawa, Teheran, Bagdad, Ateny, Praga, Berlin, Wiedeń, Budapeszt, Ankara, Damaszek — a także Bejrut, w którym wkrótce Aligator znajdzie się ponownie, by pozostać w nim przez około 20 lat.

6
Iran 1971 r., spotkanie motocyklistów: Aligatora i irańskiego policjanta.
Fot. Ryszard Wrona


A tak wspomina dziś, tamto zdarzenie Wojtek Dzik: „Pamiętam przyjazd Aligatora do M-Oka. Człowiek-legenda przyjechał na motorze pod koniec sezonu. Wcześniej słyszałem o nim wiele, o jego „Aligatornii” - gdzie spał, o drodze Aligatora na Pośrednim Mięguszu, o mistrzu pokera. Czuło się powiew wolności i niepospolitej fantazji, jaki od niego bił, kiedy pojawił się jak z zaświatów, czyli z Iranu, na swym stalowym rumaku. Właściwie gdyby ktoś powiedział, że Aligator właśnie przybył z Marsa, nikt by się nie zdziwił — wydawało się, że dla niego nie ma barier. Oglądaliśmy jego niesamowity pojazd i słuchaliśmy jego barwnych opowieści. Szkoda, że z tych opowiadań tak mało pamiętam... ale atmosferę nieposkromionej swobody i fantazji Aligatora jeszcze czuję”.

7
26 września 1972 roku, Morskie Oko. Od lewej Czesław Łapiński, Aligator, Wojtek Dzik, Henryk Kałużny.
Z albumu Henryka Kałużnego, ze zbiorów internetowych Ryśka Pilcha.


W obu wymienionych wyżej wyprawach Aligator był współautorem nowych dróg: w Alpach Julijskich na pn. ścianie Travnika, 800 m V, z Teresą Długokęcką i Janem Lewickim, a w Iranie pn. ścianą Siah Sang, 700 m V, z Andrzejem Sikorskim, Rafałem Świderskim i Ryszardem Wroną.

8
Teresa Długokęcka i Aligator pod ścianą, Alpy Julijskie 1970 rok.
Fot. Jan Lewicki, w zbiorach internetowych Ryśka Pilcha.
 
9
Iran 1971 r. Aligator w ścianie Siah Sing.
Fot. Ryszard Wrona.
 
10
Iran 1971 r., ze ściany Siah Sing. Aligator porządkuje sprzęt, w lewym dolnym rogu Andrzej Sikorski.
Fot. Ryszard Wrona


W rozmowie telefonicznej z Wiktorem Szłapackim, po 40 latach niewidzenia i niesłyszenia się, na moje pytanie, czy pamięta Aligatora, od razu odpowiedział: „On był dla mnie legendą. Ktoś mi go wtedy pokazał: To jest właśnie Aligator!”.

9. Niespodziewany cień: „Talimak

Opowieść o Aligatorze miała się kończyć na ciepłych słowach Wiktora Szłapackiego – przywołanych na końcu poprzedniego rozdziału. Tymczasem niespodziewanie wynikła konieczność dodania jeszcze jednego. Piszący to opowiadanie, sądząc, że postawił już ostatnią kropkę, przypadkiem zauważył, że na liście Wildsteina znajduje się Jan Andrzej Łącki. Należało to sprawdzić znacznie wcześniej, ale niestety stało się inaczej, dlatego zarówno czas pisania jak i tekst, istotnie się wydłużyły. Zarząd Klubu Wysokogórskiego Warszawa podjął decyzję, by zwrócić się do Instytutu Pamięci Narodowej o udostępnienie materiałów dotyczących Jana Łąckiego. W lipcu 2013 roku z IPN odebrane zostało około 140 stron kopii takich dokumentów pochodzących z archiwów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL. Niestety, ich treść nie pozostawia wątpliwości, Aligator był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL w latach 1965-1974.

Jak wynika z dokumentów, dobrowolną zgodę na współpracę podpisał pod koniec 1965 roku w obecności mjr SB Zygmunta Krasińskiego (*), przyjmując pseudonim „Talimak”. Ten bezwzględnie i wysoce naganny fakt, to dla środowiska wspinaczy niespodziewany, wielki zawód i zarazem ponury cień na legendzie Aligatora.

Z drugiej strony jednak wspomniane dokumenty nie dają podstaw do stwierdzenia, że Aligator prowadził inwigilację określonych osób i składał na nie donosy. Wśród dokumentów znajdują się sporządzone przez Aligatora, same pozytywne charakterystyki jego znajomych.

Należy jednak pamiętać, że jakiekolwiek pojawienie się nazwiska osoby w materiałach operacyjnych SB — nawet w korzystnym świetle, mogło prowadzić do szkodzącego tej osobie zainteresowania bezpieki. W innym dokumencie - „Doniesieniu” (jedynym takim, w ujawnionym przez IPN zbiorze) spisanym i podpisanym w październiku 1969 roku przez płk SB Aleksandra Kozarzewskiego, wiążącym się z głośną w PRL w latach 1968-1971 „Sprawą Taterników”, Aligator zwięźle i nie tylko pozytywnie określa niektóre uwikłane w nią osoby. Jedna z nich przedstawiona jest jako niepoważna i nieodpowiedzialna — być może w celu złagodzenia oceny motywów jej działań przed PRL-owskim sądem. Ów przekaz Aligatora został później negatywnie oceniony przez SB jako spóźniony i niepełny. A można przypuszczać, że wiedział o tym, iż niektórzy ówcześni nasi koledzy taternicy przenosili przez Rysy i Przełęcz pod Chłopkiem książki wydawane przez paryską „Kulturę” - zanim zostali aresztowani. Aligator, wówczas mieszkaniec „Aligatorni”, należał do najdłużej w Morskim Oku pozostających w sezonie bywalców, a przy jego popularności, zapewne niejedno widział i słyszał. Wyrazem niespełnionych oczekiwań bezpieki wobec Aligatora co do „Sprawy Taterników”, jest „Notatka służbowa” płk Aleksandra Kozarzewskiego ze stycznia 1970 roku: „... zwróciłem „Talimakowi” uwagę na to, że środowisko taterników i nieodpowiedzialne kroki niektórych jego członków były mu znane wcześniej, o czym nie informował nas, a zwrócił się, dopiero gdy poszczególne osoby zostały zatrzymane przez aparat ścigania...”.

W treści dokumentów znajdują się decyzje SB o rozwiązaniu współpracy z Aligatorem, uzasadniane negatywnymi ocenami jego działań w roli tajnego współpracownika. Mówi o tym „Notatka służbowa” kpt. SB Leszka Rakowskiego z czerwca 1972 roku: „… zwróciliśmy mu uwagę, że od kilku lat nie przekazał naszej Służbie żadnych interesujących nas informacji, a podczas spotkań zwraca się o udzielenie pożyczek pieniężnych. „Talimak” oświadczył, że konkretnie nie widzi możliwości, by podczas obecnego pobytu za granicą [od autora: chodziło o wyprawę w góry Iranu] mógł wykonać dla naszej służby konkretne zadanie. W związku z powyższym, a także z uwagi na brak operacyjnych możliwości tw. ps. „Talimak” został powiadomiony, że jego współpraca z naszymi organami zostaje zakończona...”.

Niestety, jeszcze wtedy się nie zakończyła. W maju 1973 roku na propozycję SB przywrócenia współpracy Aligator odpowiedział pozytywnie. Znów próbował podjąć z bezpieką grę, niczym partię pokera. W długich pisemnych wywodach przedstawił mętną, bez konkretów wizję swojej przyszłej agenturalnej działalności, w której nader znaczące byłyby... długie pobyty za granicą. Jednak nieufni już oficerowie bezpieki szybko zorientowali się w intencjach Aligatora i znowu z nim zerwali. W „Notatce służbowej” z maja 1974 roku kpt. Leszek Rakowski pisze: „… W toku kontaktów z „Talimakiem” stwierdzono bezspornie, iż dążenie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa motywowane jest wyłącznie korzyściami materialnymi oraz potrzebą zapewnienia sobie możliwości częstych wyjazdów zagranicznych... Z uwagi na powyższe – proponuję zrezygnować z utrzymywania dalszych kontaktów operacyjnych z wymienionym...”. I tak się stało.

Po tym fakcie miał miejsce, około dwudziestoletni pobyt Aligatora na Bliskim Wschodzie. Powrócił stamtąd w stanie życiowej ruiny z zaawansowaną chorobą alkoholową. Kilka miesięcy później nastąpił samobójczy finał...

Aligator to być może najbardziej tragiczna postać z naszego grona. Licznych przymiotów i talentów, jakimi został obdarzony: umiejętności zdobywania wiedzy, zdolności językowych, rzutkości organizacyjnej, zdecydowania, odwagi, łatwości pozyskiwania znajomych i przyjaciół, osobistego wdzięku — nie potrafił wykorzystać. Zabrakło mu moralnej siły, aby „dom swój postawić na skale”, tak by w późniejszych latach móc podążać spokojniejszą życiową drogą.

Czy wobec przytłaczającej odrazy, jaką budzi współpraca ze zbrodniczą PRL-owską bezpieką, z legendy Aligatora pozostało coś dobrego i trwałego?

Wydaje się, że jednak tak. Dla tych spośród nas, którzy go pamiętają, pozostają chwile, gdy podczas wspólnych śpiewów przed starym schroniskiem, Aligator w wielkim garze grzał dla nas wino. Chwile, gdy objaśniał, jakie na dane wspinanie zabrać haki i jaką drogą potem schodzić. Chwile, gdy w cwangli przed schroniskiem w Moku pojawił się na motocyklu. Gdy zapraszał — na czas swojej nieobecności — na nocleg do „Aligatorni”... Chwile, dzięki którym czuliśmy się włączani do taternickiej braci, w której jedni byli wybitni, niektórzy jakby ubodzy krewni, ale wszyscy pozostawali członkami tej szczególnej rodziny.

I choć wiele lat już minęło, poczucie to pozostaje do dziś. Świadomość tę w niemałej mierze zawdzięczamy naszym legendarnym koleżankom i kolegom, także okrytej cieniem, kontrowersyjnej postaci Aligatora.

(*) ten sam Zygmunt Krasiński w 1950 roku, jeszcze jako porucznik, brał udział w aresztowaniu generała Emila Fieldorfa.

Warszawa, 30.01.2014 r.
Andrzej Spychała