Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Raport większości

2005-01-01
Autor: Cinek

Wspinam się od niemal 20-tu lat. Od 8-miu jestem prezesem KW Warszawa. Gdy obejmowałem prezesowski fotel, to przypominał on raczej koślawy stołek – w klubie figurowały 23 osoby z opłaconymi składkami. Dziś jest ich prawie 400, a ten wzrost nie byłby możliwy bez reformy klubu i nowego programu, którego ważną częścią były szkolenia, wyjazdy i klubowe obozy unifikacyjno-szkoleniowe (letnie i zimowe). Od samego początku stykałem się ze sprawami dotyczącymi systemu szkolenia i narastało we mnie przekonanie, że nie wygląda on tak, jakbyśmy sobie tego wszyscy życzyli, że coraz bardziej odbiega od tego, jakim był za czasów mojego kursu. W końcu, będąc jedną kadencję w zarządzie PZA, dałem wyraz swoim poglądom, które spotkały się jednak ze zdecydowanym odporem. Mniej więcej na takiej zasadzie, jak ujęła to, najzupełniej poważnie, instruktor pisząca na forum dyskusyjnym PZA:

„(…) Może (Paszczak) chce zmienić świat? Co wcale nie znaczy, że należy mu pozwalać na takie zachowanie.”

Potem wiele z moich projektów wróciło do mnie jako „pokraczne bękarty” oryginalnych pomysłów – wróciły echem tak zniekształconym, że czasem nie miały już ze mną nic wspólnego. Złożyłem więc ten tekst - bo jego części miałem gotowe od dłuższego czasu – aby dać wyraz poglądom tej olbrzymiej rzeszy ludzi, którzy sami nie będąc instruktorami, mają jednak w tej sprawie swoje zdanie i chcieliby, aby coś się zmieniło.


Wiele mówi się w naszym środowisku o instruktorach. Wśród wspinaczy, instruktorzy, często niesprawiedliwie, nie mają najlepszej opinii (lobby instruktorskie, etc), z kolei szkoleniowcy mają wrażenie, że są czasami obiektem nagonki, bo wspinacze chętnie i ku swej uciesze generalizują złe przykłady. Trudno w takiej sytuacji o rzetelną i spokojną dyskusję, trudno wypowiedzieć jakiekolwiek słowa krytyki bez posądzenia o „anty-instruktorską fobię”, „zaprzepaszczanie dorobku”, „niszczenie środowiska” bądź w najlepszym razie dyletantyzm.

Chciałbym – i sądzę, że podobnie myśli większość wspinaczy – aby stopień Instruktora PZA był tytułem do dumy. Aby poziom szkolenia był wysoki, a instruktor był wzorem do naśladowania nie tylko w aspekcie dydaktycznym czy etycznym, ale także – sportowym. Chciałbym, aby – jak to ma miejsce w przypadku organizacji zachodnich - jasne, czytelne i publicznie dostępne zasady dotyczyły nie tylko uzyskiwania stopni instruktorskich, ale też systemu weryfikacji, unifikacji oraz – rzecz niebagatelna – współpracy pomiędzy PZA a środowiskiem instruktorskim. Chciałbym też, aby zawód instruktora był atrakcyjny finansowo, aby instruktor za swą niewątpliwie ciężką i nad wyraz odpowiedzialną pracę był odpowiednio wynagradzany i aby miał w swoim związku realne oparcie. Chciałbym też, a może przede wszystkim, aby zniknęły jakiekolwiek niesnaski i abyśmy wszyscy byli kolegami, połączonymi tą samą pasją gór.
 

„Lobby Instruktorskie”
Nietrudno zauważyć, że środowisko instruktorskie ma w naszych władzach wyraźną nadreprezentację. Ok. połowa delegatów na WZD to właśnie instruktorzy. Nie można mieć do nich pretensji, bo to Wy, szarzy członkowie, wybraliście ich na swoich klubowych zebraniach, a dla nich - w przeciwieństwie do Was – to ważna sprawa. W wyniku tego, w obecnym zarządzie PZA, na 11 osób - 8 to instruktorzy. Wygląda to tak, jakbyśmy mieli Naczelną Radę Instruktorską, a nie zarząd związku. Na szczęście nie jest tak źle.

Piszę o tym, bo nie zgadzam się, że sprawy szkoleniowe są wyłączną, wewnętrzną sprawą instruktorów, jak często to się od nich słyszy. Te sprawy dotyczą nas wszystkich, rzutują na nasze wzajemne relacje, na rozdysponowanie skromnych przecież środków finansowych, na cele działania związku i wreszcie na poziom wspinania nasz i naszych przyszłych kolegów. Nie można tych kwestii rozpatrywać w oderwaniu od swojego kontekstu - zwanego oczywiście PZA. Tylko gwoli przypomnienia zaznaczam, że pisałem już sporo o innych aspektach reformy naszego związku, choćby w tekstach „Historia Chatki na Włosienicy” czy „No Pain-No Gain”. I pisałem też o tym, że reforma PZA może zacząć się tylko wtedy, gdy włączą się w nią wszyscy jej członkowie i na swoich klubowych zjazdach wybiorą takich delegatów, którzy tę wolę zmian przyniosą do zarządu.

Tekstem tym chciałbym zacząć rzeczową dyskusję i wymianę racjonalnych argumentów, choć dotychczasowe próby nie napawają optymizmem. Tylko jedna debata o kluczowych dla środowiska sprawach, za mojej pamięci, potoczyła się konstruktywnym torem i doprowadziła do powstania „Porozumienia Tatrzańskiego”. Ciekawe, czy aby nie dlatego, że nie dotyczyła bezpośrednio systemu PZA?

Pomysły zawarte poniżej nie powstały znienacka – są wynikiem bardzo wielu dyskusji, w tym także (a może przede wszystkim) z instruktorami. Pierwszy projekt systemu weryfikacji (prawie identyczny z załączonym) złożyłem zarządowi PZA równo 4 lata temu, a od tego czasu wałkowałem ten temat wielokrotnie i przy różnych okazjach. Tak się jednak składa, że pomimo pewnych działań, które Komisja Szkolenia faktycznie podjęła w tej i zeszłej kadencji, sprawa reformy ciągle buksuje w miejscu.


Krajobraz we mgle

Polski system szkolenia wykształcił jednych z najlepszych alpinistów świata. Możemy być z tego dumni. Jednak tamten system to chwalebna przeszłość - bo dawno już go nie ma. Powstał inny, pół-komercyjny, niejasny i nieprzejrzysty. Wykształcił dużą grupę instruktorów, którzy dziś w nim funkcjonują. A funkcjonują tak, jak tego od nich ten system wymagał. I chcę to jasno powiedzieć – nie jest ich winą, że wymagał niewiele.

Jest i dziś wśród instruktorów wielu świetnych wspinaczy. Jednak tak jakoś się dzieje, że wspinacze opowiadają anegdoty właśnie o tych słabych, i chyba trudno się temu dziwić, bo jak wszędzie, tak i tutaj obowiązuje zasada „perception is reality”. Wśród instruktorów wspinaczki skalnej przeważają ludzie młodzi i wyrobieni sportowo. Ale wśród instruktorów taternictwa i alpinizmu już to regułą nie jest. Tak się także składa, że niestety nie widać ich w górach, choć na liście PZA figuruje ich 130-tu. Przejrzałem wykazy przejść z ostatnich 5 lat, alpejskie i tatrzańskie, i znalazłem w nich tylko 30 nazwisk, średnio po 6 na sezon (1). Wygląda więc na to, że w roku tylko ok. 5% instruktorów przechodzi w górach drogi warte wzmiankowania (a nie chodzi tu o żadne rekordy – w zestawieniach ujmowane są wszystkie ciekawsze przejścia, nawet dłuższe „piątki” czy Grań Moka). W dofinansowaniach KWiU (2) za ostatnie 4 lata pojawiło się, na ok. 200 osobo/dofinansowań, tylko ok. 15 dla instruktorów i są to zazwyczaj te same nazwiska – średnio po 3-4 na rok. Trzeba jednak przyznać, że to właśnie instruktorzy – Bodzio Kowalski i Wojtek Wiwatowski – byli autorami najlepszego przejścia roku, za które dostali „Jedynkę”.

(1) Bardzo proszę, aby nie odbierać tych sformułowań, jako osobistych przytyków. Każdy ma prawo wspinać się na takim poziomie, jaki mu sprawia przyjemność, bez względu na to, czy są to czwórki czy sześć-czwórki. Jednak miara, którą przykładamy do amatorów, nie może obowiązywać zawodowców.

(2) Komisja Wypraw i Unifikacji PZA.

Z drugiej strony Instruktorzy narzekają na „psucie się” rynku. Konkurencja instruktorów AWF sprawiła, że ceny szkoleń skałkowych poszły w dół. W opinii niektórych - wraz z ich jakością. Niektórzy instruktorzy szkolą nie posiadając działalności gospodarczej, co tworzy sytuację nieuczciwej konkurencji. Jest wrażenie, że PZA interesuje się instruktorami za mało, za mało też wpływa na poprawę ich statusu prawnego i pozycji konkurencyjnej. Łatwość, z jaką można zostać instruktorem, ograniczana jedynie rzadkością samych kursów sprawia, że instruktorów jest bardzo wielu, ale czas poświęcany szkoleniu jest bardzo ograniczony. Zaledwie kilkanaście szkół zajmuje się szkoleniem w sposób profesjonalny i całościowy, a dla ich właścicieli szkolenie jest źródłem utrzymania. Coraz częściej słyszy się jednak opinię, że „ze szkolenia nie da się wyżyć”.

acmg


Instruktor idealny

Gdy spytałem kilkanaście osób (także instruktorów) o to, jakie cechy powinien spełniać dobry instruktor, wszyscy byli zgodni, że:

  1. musi posiadać duże doświadczenie wspinaczkowe
  2. musi posiadać wiedzę teoretyczną i umieć ją przekazać
  3. musi być dobrym, aktywnym wspinaczem
  4. musi być sprawny fizycznie

To dziwne, ale zgodność była pełna (instruktorzy często dodawali, że „musi dużo szkolić”). Czy ktoś z Was miałby inne zdanie? Chyba nie, bo kwestia wydaje się być ewidentna.
Wygląda też na to, że nic prostszego, jak wprowadzić te postulaty w życie.

No, bo po kolei:
ad. 1 określamy minimalne wymagania dotyczące przejść i praktyki wspinaczkowej, jakie są wymagane do uzyskania poszczególnych stopni,
ad. 2 szkolenie dydaktyczne i merytoryczne zapewniają obowiązkowe unifikacje i inne tego typu imprezy (wykłady, seminaria, szkolenia),
ad. 3 aktywność weryfikujemy wykazem przejść, składanym np. raz na 3 lata,
ad. 4 podczas weryfikacji, instruktor musi przejść test sprawnościowy.

Z rozmów, jakie toczę z kursantami w klubie wynika, że bardzo interesuje ich, jakim wspinaczem był / jest ich instruktor. Jakie ma osiągnięcia, gdzie się wspinał, czy był „dobry”. Bardzo ciężko jest im uzyskać te informacje, a choć strona PZA powinna być oczywistym źródłem, to podaje jedynie nazwiska. O osiągnięciach ani słowa. Dopytują się więc, gdzie mogą, bo jest to dla nich jedno z najważniejszych kryteriów wyboru.

Tymczasem w „pewnych kręgach” od lat powtarzana jest mantra, że „dobry wspinacz niekoniecznie będzie dobrym instruktorem”. Jest to truizm tak oczywisty, że w istocie nie niosący żadnej treści, uzasadnia natomiast bierność wspinaczkową sporej grupy instruktorów, tkwiących w przeświadczeniu o swej „wyższości dydaktycznej” (3). Jak to się dzieje, że ta myśl nie przyświeca innym organizacjom alpinistycznym, które śrubują wymagania sportowe dla swych przewodników do maksimum możliwości? Jak to możliwe, że wymogi dla ich kandydatów akcentują niemal wyłącznie poziom sportowy? Chyba tylko dlatego, iż uznają za oczywiste, że nauczyciel wspinania musi znać ten sport lepiej od innych.

(3) Z tą wyższością, to też bywa różnie – z tego, co mogłem obserwować, poziom umiejętności dydaktycznych jest bardzo zróżnicowany. O ile samej teorii wspinaczki poświęca się na kursach sporo czasu, o tyle technikom nauczania – relatywnie niewiele.

Sądzę, że jedynie mniej niż połowa Instruktorów Alpinizmu i Taternictwa jest w stanie przedstawić tatrzańskie wykazy przejść za ostatnie 3 lata, na których figurować będą drogi szóstkowe latem albo piątkowe zimą (4). Gdyby bowiem było inaczej, ich przejścia wykazywane byłyby w posezonowych zestawieniach, a przecież poza pewną grupą – jak napisałem – nie były. Szkoda więc, że nigdy nie padł z ust autorów wspomnianej myśli inny bon-mot, ujmujący sprawę od przeciwnej strony – że „dobry instruktor musi być dobrym wspinaczem” – bo to właśnie wynika z analizy wymagań innych związków! Nie mistrzem, nie rekordzistą, ale dobrym wspinaczem. Wydaje mi się, że takie postawienie sprawy wnosi dużo więcej, a w najlepszym interesie PZA powinno być przyciąganie do systemu szkolenia właśnie młodych, zdolnych wspinaczy.

(4) Jak poprzednio.

Nie bardzo wyobrażam sobie prowadzenie tatrzańskiego szkolenia przez najlepszego nawet teoretyka, który ostatni raz poważnie wspinał się w latach swej młodości, a jego jedyny związek z alpinizmem to właśnie szkolenia, prowadzone gdy akurat ma urlop z pracy. Instruktor ponosi przecież ogromną odpowiedzialność za trójkę przeważnie młodych ludzi, i musi umieć wydobyć ich z opresji w każdych warunkach, musi w deszczu i zimnie pewnie poprowadzić V+ albo wyprowadzić zespół z zapychu w kruchym i zaglonionym terenie. W takiej sytuacji nie pomoże żadna magiczna „wiedza dydaktyczna”, a jedynie prosta fizyczna sprawność i doświadczenie wspinaczkowe. Instruktor musi być sprawnym, doświadczonym alpinistą, dla którego wspinanie i szkolenie to chleb codzienny. Musi być alpinistą, który nie będzie się obawiał zabrania swoich kursantów na duże ściany.

Tylko wtedy będzie w stanie zarazić kursantów swoją wspinaczkową pasją i wyszkolić ich na samodzielnych taterników.

ensa


Instruktor a „pezeta”

Stety bądź niestety – odeszliśmy od szkoleń klubowych i urynkowiliśmy cały system (KTJ postąpił inaczej, ale nie będę oceniał, który system jest lepszy – w każdym razie system KTJ jest przynajmniej logiczny). Tkwimy jednak w schizofrenii – skomercjalizowaliśmy jedną część, „instruktorską” ale druga – „pezetowska” – pozostała nie zmieniona. Zasady i struktury są takie same, jak za czasów szkoleń towarzysko-klubowych. To zapewne jest powodem, że w części środowiska instruktorskiego panuje coś w rodzaju „mitu”, polegającego na stawianiu szkolenia na piedestale pracy niemal misyjnej i otoczonej szczególnymi względami. Niewątpliwie było tak kiedyś – praca instruktora był prawie społeczna, a stopień w zasadzie honorowy. Obecnie jednak powinno być dla każdego jasne, że zerwana została bezpośrednia więź między PZA (czy też klubem) jako pracodawcą, a zatrudnianym instruktorem. Onegdaj instruktor szkolił w klubie, który go zatrudniał. Zarabiał instruktor, ale i klub. Uczestnicy kursu z „automatu” zostawali członkami klubu płacąc składki – zysk był więc oczywisty, instruktorzy byli częścią struktury klubowej, a PZA odnosił z ich pracy konkretne, także finansowe korzyści.

Dziś PZA nadaje tytuł instruktorski, będący tylko wstępem do zakupu licencji, uprawniającej do szkolenia komercyjnego. Po jej wykupieniu – i trzeba to jasno powiedzieć - instruktor staje się prywatnym przedsiębiorcą. Pracuje na własny rachunek i zarabia w ten sposób na swoje utrzymanie. Bezpośrednio, z faktu prowadzenia przez instruktora szkoleń, PZA ani kluby nic nie mają – instruktorzy obecnie nie płacą za licencje, dotowane są kursy i unifikacje, a kursanci prywatnych szkół niewiele dowiadują się o PZA czy klubach (po części także z winy tychże klubów, ale to inna bajka). Kursanci ci kończą szkolenie i – au revoir! – do „pezety” nigdy nie trafiają…

Oczywiście, kluby mogą organizować swoje szkolenia, ale zazwyczaj sprowadza się to do zatrudnienia jakiejś szkoły, jak ma to miejsce nawet w „Betlejemce” (choć oczywiście są wyjątki). Wychodzi na to, że PZA jest na tym interesie do tyłu (i to sporo!), ale interes jest kiepski dla obu stron.

Skoro zatem jest jasne, że obecnie instruktor wykonuje niezależny zawód, a licencji na jego wykonywanie udziela mu PZA, to zależy określić przejrzyste kryteria, na jakich tej transakcji się dokonuje. Stąd powstaje pytanie – jak powinien wyglądać kształt systemu wzajemnych zależności i obowiązków Instruktor – PZA.

Jest to pytanie o kształt systemu szkolenia.
 

Czyja reforma

Jak wspomniałem, prace nad zmianami w systemie szkolenia zaczęły się 4 lata temu. Trochę się zmieniło, ale w sumie niewiele, i patrząc z boku sprawa wygląda podobnie, jak za czasów poprzedniego, przysłowiowego dziś „przewodniczącego”. Komisja Szkolenia konsultuje i konsultuje, zwołuje Zjazdy Instruktorów, a nawet odbywają się głosowania – zupełnie jakby można tak radykalną zmianę wprowadzić poprzez „wybory”. Komisja wydaje się martwić przede wszystkim o popularność wśród instruktorów, a nie o ogólny, nadrzędny cel. A przecież Komisja, jako organ zarządu PZA, powinna dbać także o interesy PZA, a tego jakoś trudno się doszukać.

Powiedzmy sobie szczerze – reforma systemu nie leży w interesie sporej części instruktorów, być może nawet większości, bo taką sytuację wytworzył ten właśnie system. Zainteresowani zmianami są tylko młodzi, aktywni, profesjonalni szkoleniowcy, którym obecny układ coraz bardziej uwiera. Jak w takiej sytuacji osiągnąć coś w drodze głosowania? Każdy projekt radykalniejszej reformy padnie, albo zostanie tak rozmyty, aby w istocie przestać cokolwiek ze sobą nieść. Potwierdza to tylko generalną zasadę, że korporacje nie są w stanie reformować się same – bo po prostu nie jest im to potrzebne! Jestem pewien, że gdyby pozwolono decydować zagranicznym „guidom” z AMGA czy IVBV to natychmiast obniżyliby opłaty i bieżące wymagania wobec siebie, natomiast drastycznie podnieśli poprzeczkę dla aspirantów. Dlatego właśnie decydujący głos musi należeć do zarządu PZA, który jest w tej sprawie decydentem. Szczegółowe zasady reformy, na podstawie przekazanych przez zarząd celów i wytycznych, powinna opracować grupa robocza składająca się z oddelegowanych przez zarząd przedstawicieli środowiska i to nie tylko samych instruktorów! Bez tego, realnej reformy po prostu nie będzie.

Tertium non datur.
 

Cele reformy

Istnieją 2 fundamentalne cele, które powinna spełnić przyszła reforma:
  1. poprawa jakości (przejrzystości) systemu wzajemnych zależności PZA – instruktor,
  2. podniesienie jakości instruktorów i szkoleń, a wyniku tego poprawa ich konkurencyjności.
Cele te można zrealizować poprzez:
  1. dalszą, konsekwentną komercjalizację systemu,
  2. albo operację odwrotną – dekomercjalizację – czyli powrót do systemu klubowego. To byłby również ruch logiczny, ale nie będę się teraz na nim skupiał, bo uważam go za mało prawdopodobny. Wymagałby bowiem likwidacji obecnych na rynku szkół prywatnych, co byłoby rozwiązaniem dość drastycznym. Zresztą, wraz z upaństwowieniem stopnia instruktorskiego (5), odwrotu w zasadzie nie będzie.
(5) Nowa Ustawa o Sporcie Kw. oraz nowelizacja Ustawy o Kulturze Fizycznej nakładają na PZA sporo nowych zadań. Nie zmieniają jednak niepewnego statusu instruktorów. Pomysł, że można było to zrobić przy okazji zmiany ustawy o KF to pobożne życzenie – żadnemu związkowi się to nie powiodło, bo nie mogło. Ustawa z 1996r wyraźnie określa tryb uzyskiwania uprawnień zawodowych, a wyjątki deleguje do decyzji ministra – i w tej kwestii nowelizacja nic nie zmieniła (rozdz. 8, art. 44). Natomiast zagadnienie stopni trenerskich i specjalizacji instruktorskich w kulturze fizycznej reguluje rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 27 czerwca 2001 r, które prawdopodobnie będzie wkrótce zmieniane. I wydaje się, że tędy wiedzie jedna z dróg.
 
System licencji – na przykład
Jedno z możliwych rozwiązań komercyjnych – płatne licencje:

Licencje - w min. cenie ok. 1000 zł/rok - sprzedawane są tylko firmom lub osobom prowadzącym działalność gospodarczą, z tym, że każda osoba szkoląca musi być licencjonowana, podobnie jak każdy właściciel firmy będący instruktorem. Posiadacze licencji mogliby zatrudniać innych, zunifikowanych instruktorów, którzy sami licencji nie wykupili. Wyobrażam to sobie tak, że posiadająca licencję szkoła wspinaczkowa, jeśli chce zatrudnić u siebie innego instruktora, wykupuje dla niego w PZA licencję dodatkową, zezwalającą danemu instruktorowi na szkolenia w danej szkole w określonym zakresie, np. szkoleń skałkowych. Licencja dodatkowa byłaby – dla przykładu - tańsza o 70% od licencji podstawowej.

Oczywiście, szkoła nie posiadająca np. licencji taternickiej, mogłaby zatrudnić instruktora z taką licencją i automatycznie uzyskać prawo do prowadzenia kursów i nabywania licencji dodatkowych.

Obecnie, z dotacji Polskiej Konfederacji Sportu ok. 60 tyś zł rocznie PZA przeznacza na finansowanie różnych działań związanych ze szkoleniem. I jest to prosty rachunek – o tyle mniej funduszy pozostaje na działalność sportową, i niewiele do rzeczy ma fakt, że są to fundusze celowe.

Jestem zdania, że w systemie komercyjnym Związek może i powinien przestać finansować netto działalność szkoleniową z Betlejemką włącznie, a nawet w umiarkowany sposób na niej zarabiać. Skoro prywatni instruktorzy zarabiają prowadząc swój biznes, to dlaczego nie ma zarabiać organizacja udzielająca im licencji? Po to chyba te licencje wprowadziła, przynajmniej tak działają inne organizacje.

Aby było to jednak możliwe, należy urynkowić całą strukturę szkoleniową, a nie tylko jej jedną odnogę. Należy podnieść poziom wymagań wobec instruktorów przy jednoczesnym udostępnieniu im oparcia w takim systemie organizacyjnym, który zapewni im niezbędne zaplecze i finansową atrakcyjność wykonywanego zawodu. W wyniku reformy, na rynku instruktorskim powinny zacząć się rozwijać nowoczesne firmy szkoleniowe na wzór zachodni.
 

Wpływ płatnych licencji na rynek usług
Wprowadzenie wysoko płatnych licencji z pewnością wpłynęłoby na kształt rynku usług instruktorskich z tej oczywistej przyczyny, że przestanie być opłacalne szkolenie przez tydzień w roku.

Rynek wyklaruje się i wzmocni najlepszych, tych, którzy szkolą najwięcej i najlepiej. Ponadto, jeżeli umożliwi się zatrudnianie przez posiadaczy licencji tych instruktorów, którzy nie wykupili licencji, to w naturalny sposób szkoły wspinaczkowe zaczną rosnąć, przekształcając się w większe firmy (możliwych jest tu kilka rozwiązań, ważny jest koncept). Większa, mocniejsza finansowo firma może zacząć oferować kursantom coś więcej, niż tylko „goły” kurs, a mając pewność, że warunki konkurencji są takie same dla wszystkich, nie będzie się obawiała inwestycji.

Pozostaje określenie na takim rynku miejsca klubów – czy mają być uprawnione do nabywania licencji, czy nie? Jeśli tak – to na jakich warunkach. Krótko mówiąc – czy kluby powinny konkurować na rynku usług ze szkołami prywatnymi, czy nie? Z logiki mojego wywodu wynikałoby, że raczej nie, bo mogłyby przecież zatrudniać licencjonowane szkoły.

Możliwe jest jednak inne rozwiązanie, w którym kluby są automatycznie posiadaczami licencji i mogą zatrudniać albo szkoły, albo zweryfikowanych instruktorów bez licencji (lub wykupywać dla nich licencje dodatkowe?). Najprawdopodobniej doszłoby wtedy do podziału rynku na część zawodową, skupioną wokół szkół, oraz część klubową, wykorzystującą tych instruktorów, którzy szkolą mniej i w związku z tym nie wykupują licencji. To byłaby chyba całkiem realna opcja.

Narzędziami, które umożliwiają realizację w.w. celów są:

  1. ustalenie obiektywnych wymogów obowiązujących licencjonowanych instruktorów w zakresie ich poziomu sportowego i kondycyjnego,
  2. opracowanie systemu egzekwowania tych wymogów w zobiektywizowanym programie np. 3-letniej weryfikacji,
  3. określenie jasnych warunków przyznawania licencji,
  4. opracowanie jasnych, obiektywnych kryteriów uzyskiwania stopni instruktorskich,
  5. opracowanie programów szkoleń instruktorskich.
     
Jakie stopnie instruktorskie
Wydaje mi się, że obecny system stopni jest dobry. Warto jednak rozważyć dwie innowacje, polegająca na nadaniu wyższej rangi szkoleniu skałkowemu, poprzez wyodrębnienie wyższego stopnia instruktora wspinaczki skalnej, oraz wprowadzenie stopnia przewodnickiego.

- Instruktor wspinaczki
- Instruktor taternictwa
- Instruktor wspinaczki skalnej?
- Instruktor alpinizmu
- Instruktor-przewodnik górski?

Żadna reforma nie uda się, jeżeli nie określi się szczegółowych celów, które ma osiągnąć. Czemu i komu reforma ma służyć, do jakiego systemu ma docelowo prowadzić, jak ma być sfinansowana. Określając dokładnie w.w. narzędzia – ustala się te właśnie cele szczegółowe, a ilość możliwych wariantów jest oczywiście bardzo duża. Tutaj jednak nie będę tego rozwijał (w ramkach podaję jedynie kilka ilustracyjnych przykładów).
 

Przykładowy bilans
Wyobraźmy sobie – jedynie jako spekulację – następujący scenariusz: Przy założeniu, że licencja instruktora wspinaczki kosztuje 1200 zł rocznie, instruktora taternictwa 1600 a instruktora alpinizmu 1800zł (ale można nabywać licencje poniżej swojego stopnia), można by spróbować oszacować następujące przychody:

- 40 licencji IWS (na 175 uprawnionych instruktorów) – 48000 zł
- 15 licencji IT (na 64 instruktorów) – 24000 zł
- 5 licencji IA (na 65 instruktorów) – 9000 zł

razem: 81 000 zł, 60 licencji na 175 uprawnionych.

Zakładając, że 1/5, czyli 16 tyś, zostałoby przeznaczone na cele statutowe, za 65 tyś zł rocznie można nie tylko sfinansować sensowną kampanię reklamową (15-20 tyś), ale także cały szereg imprez dydaktycznych, a nawet radcę prawnego. A może nawet w biurze PZA powinna być zatrudniona osoba zajmująca się przede wszystkim sprawami szkoleniowymi?

Proszę zwrócić uwagę, że zostaje w ten sposób wygenerowany swoisty kapitał obrotowy, który pochodząc od instruktorów w przeważającej mierze do nich powraca. Działając indywidualnie, instruktorzy nie byliby w stanie osiągnąć określonych efektów, ale tworząc taki system mogą dysponować liczącym się funduszem, a dzięki niemu – osiągać konkretne efekty.


Kto ma płacić za poziom?

Sądzę, że strony umowy powinny być konsekwentne i uznać logiczne następstwo, że wraz z urynkowieniem szkoleń ciężary finansowe z tego tytułu powinny przestać spoczywać na PZA. Oczywiście – PZA jest i musi być zainteresowany wysokim poziomem instruktorów. Nie oznacza to jednak, że ma za to płacić. W innych związkach sportowych (narciarstwo, paralotniarstwo, nurkowanie) a także w innych krajach, gdzie obowiązują zasady rynkowe, instruktorzy płacą za unifikacje, płacą za szkolenia i za licencje. I to płacą słono! Z drugiej strony, związki zapewniają im cały system organizacyjny, w ramach którego to wszystko się odbywa, dbając o wysoką „jakość zawodu” - a więc instruktorzy wiedzą za co płacą.

W PZA natomiast pokutuje pogląd, że to Związek, ze własnych funduszy powinien finansować imprezy służące podnoszeniu kwalifikacji instruktorskich. „Tak samo, jak firma szkoli swoich pracowników” – pada argument. Tylko, że obecnie instruktorzy nie są pracownikami PZA!
„Bo PZA jest zainteresowane wysokim poziomem instruktorów” – oczywiście, ale, aby to uzyskać nie musi za to płacić!
„Bo PZA korzysta z tego, że instruktorzy szkolą” – sęk w tym, że w obecnym systemie bezpośrednio nie korzysta, za to sporo inwestuje!

No więc w końcu pada argument, że zawsze tak było.

Przypomina mi to anegdotę, jak to po sporej przerwie we wspinaniu Paweł Mieszkowski robił z Andrzejem Dutkiewiczem drogę na Jaworowym. Pawełek doszedł na stanowisko i zobaczył jedną jedynkę. „Co to jest?!” – wrzasnął, „No, stanowisko – odparł Duduś – A o co ci chodzi? Przecież tyle razy tak robiliśmy!”. „To teraz będziemy robili inaczej” – odparł Mieszkowski.
 

Szkolenie wakacyjne
Nasz związek od wielu lat organizuje zagraniczne wyjazdy szkoleniowo-integracyjne dla instruktorów, zwykle dofinansowywane kwotą ok. 5-6 tys. zł. Zazwyczaj bierze w nich udział po ok. 10 osób. Sądzę, że w obecnej sytuacji takie wyjazdy nie powinny być dotowane przez PZA, ponieważ integracja środowiska instruktorskiego nie jest celem, na który powinny być kierowane fundusze, a podnoszenie poziomu wspinaczkowego powinno odbywać się na takich samych zasadach, jak dla każdego innego członka PZA, t.j. przez system dofinansowań w Komisji Wypraw i Unifikacji. Szczególnie z systemu unifikacji powinni instruktorzy chętnie korzystać, tymczasem w ostatnich 4 latach dofinansowano tylko ok. 8 z nich (!). Jedynym kryterium dostępu do „wyprawowych” funduszy PZA powinien być poziom sportowy.

W zdrowym układzie handlowym korzystać muszą obie strony, i obie strony mieć muszą swoje obowiązki. PZA – skoro chce pobierać za unifikacje opłaty – musi zapewnić ich wysoki poziom. Terminy i miejsca unifikacji powinny być z dużym wyprzedzeniem podawane do wiadomości. I powinno być ich tak wiele, aby instruktorzy mogli wybrać te, które im odpowiadają. Obozy unifikacyjne nie powinny ograniczać się do „Betlejemki”. Powinny odbywać się na Słowacji a także w Alpach, szczególnie dla instruktorów alpinizmu. Za swój udział w tych imprezach instruktorzy powinni płacić, ale PZA musi mieć obowiązek zapewnienia wysokiego poziomu wykładowców, i to także z zagranicy. Dlaczego np. do szkoleń lodowcowych nie zatrudnić fachowców z ENSA? Jestem pewien, że nie mieliby nic przeciwko.
 

Instruktor-senior
Nie byłoby chyba złym pomysłem, aby instruktorzy-seniorzy mogli prowadzić zajęcia teoretyczne w szkołach wspinaczkowych bez potrzeby wykupywania licencji. Podobnie, w Komisji Szkolenia instruktorzy-seniorzy mogliby odgrywać ważną rolę. W tym celu należałoby – być może - zrezygnować z wymogu ukończenia 50 lat, lub ograniczyć go do 40 - przy utrzymaniu obecnego wymogu 10-letniej pracy szkoleniowej. Wydaje się, że IS mógłby być uprawniony do prowadzenia zajęć teoretycznych oraz zajęć praktycznych na kursach skałkowych – powstaje tylko pytanie, w jaki zakresie?


Rola PZA – czyli czego wymagać od siebie

Pokreślę jeszcze raz, że aby więcej wymagać, trzeba więcej oferować. PZA musi poważnie przemyśleć swoją szkoleniową politykę i dostosować ją do nowych warunków. Moim zdaniem PZA powinien zrezygnować ze szkolenia wspinaczkowego i skoncentrować się wyłącznie na opracowywaniu programów szkoleń i kwestiach instruktorskich. Można się na ten temat spierać, ale wydaje mi się, że jest to konsekwentne podążanie obraną wcześniej ścieżką.
 

Co niesie przyszłość?
W dzisiejszej sytuacji prawnej legalnie działają tylko instruktorzy AWF oraz przewodnicy górscy. Instruktorzy PZA – oględnie mówiąc – takiego komfortu nie mają. Sprawę rozwiązać można albo poprzez osobną zgodę ministra na kształcenie instruktorów przez PZA, albo poprzez odpowiedni zapis w nowym rozporządzeniu o stopniach trenerskich i instruktorskich, albo poprzez uzyskanie uprawnień zawodowych na AWF. Najprostsza wydaje się być opcja trzecia – w myśl niej, wszyscy instruktorzy PZA będą musieli zaliczyć kurs instruktorski (instruktor wspinaczki wysokogórskiej) na AWF. Będzie to miało ciekawe konsekwencje, bowiem instruktorzy ci otrzymają uprawnienia zawodowe, których nie można ot tak, zawiesić czy odebrać. Ponadto, zawodowy instruktor nie będzie musiał być związany z PZA – czyli koniec monopolu! Instruktor sam będzie mógł wybrać, czy chce działać w systemie PZA, czy poza nim. W tym momencie, inaczej jawi się rola naszego związku. Jeżeli myślimy o tym, żeby instruktorzy „pezetowscy” byli elitą, to podniesienie wymagań jest niezbędne. Równie jednak niezbędne jest stworzenie konkurencyjnej oferty dla instruktorów. W przeciwnym razie, dysponujący uprawnieniami zawodowymi instruktorzy, wcześniej czy później pójdą po rozum do głowy i wzorem organizacji zachodnich założą sobie swoje własne Stowarzyszenie Przewodników i Instruktorów Wspinaczki.

W każdym razie, zadaniem PZA na tym polu powinno być głównie:

  1. opracowanie jasnych programów szkoleń alpinistycznych objętych licencjami PZA, i to nie tylko szkoleń stricte wspinaczkowych, lecz całej ich gamy (począwszy od kursu zjeżdżania na linie, na szkoleniu alpejskim kończąc),
  2. opracowanie materiałów szkoleniowych i pomocy dydaktycznych (także „pezetowskich gadżetów”, takich jak np. sławetne „Dive-logi” federacji nurkowej SSI),
  3. opracowanie systemu stopni taternickich (w zależności od decyzji środowiska),
  4. zapewnienie systemu podnoszenia kwalifikacji poprzez wysokiej jakości obowiązkowe programy unifikacyjne, dostępne w różnych opcjach, nie tylko w Tatrach ale i za granicą,
  5. zapewnienie instruktorom wsparcia prawnego, szczególnie w celu jak najszybszego upaństwowienia stopni instruktorskich PZA,
  6. kontrola jakości prowadzonych szkoleń oraz ich zgodności z warunkami licencji w celu wyeliminowania nieuczciwej konkurencji i niskiej jakości kursów,
  7. określenie warunków udzielania licencji,
  8. promocja PZA i szkoleń prowadzonych przez jego instruktorów, ewentualnie także w postaci reklamy (do decyzji samych instruktorów).
     
Karta taternika
Bardzo dużo czasu i energii poświęciłem walce z kartą taternika. Nie chodziło jednak o samą kartę – chodziło OCZYWIŚCIE – o administracyjny nakaz jej posiadania. Nie mam nic przeciwko istnieniu w PZA systemu stopni, i to nawet rozbudowanego, ponieważ system taki wpływa motywująco na ludzi, zachęca ich do szkolenia i doskonalenia umiejętności. Ponadto, nawet dorośli lubią kolekcjonować różne „sprawności”, wyróżniać się i zdobywać wyższą pozycję w hierarchii.

System wzajemnych relacji PZA-instruktorzy jest niedopracowany, na czym cierpią obie strony. Wraz z jego skomercjalizowaniem, system szkolenia wyszedł poza bezpośrednie organizacyjne ramy PZA i trzeba z tego faktu wyciągnąć narzucające się wnioski.

„Pezeta” powinna zdecydować się na jakiś logiczny system – albo w pełni komercyjny, albo w pełni klubowy (6). W wariancie komercyjnym, powinna przestać netto finansować działania związane ze szkoleniem – wszelkie imprezy powinny finansować się same w ramach pobieranych opłat. PZA powinien jasno określić wszystkie swoje wymagania względem instruktorów, domagając się od nich wysokiego poziomu sportowego i dydaktycznego.

(6) Możliwe są oczywiście rozwiązania pośrednie, ale wymagałyby przemyślanego zaprojektowania – patrz ramka „wpływ licencji na rynek usług”.

Podnosząc wymagania, PZA musi jednak więcej oferować. Musi dużo aktywniej wpływać na kształtowanie rynku usług instruktorskich oraz na jego otoczenie prawne. Związek powinien zapewniać instruktorom dostęp do najróżniejszych sposobów podnoszenia swoich kwalifikacji oraz wyposażyć ich w odpowiednie narzędzia dydaktyczne i promocyjne. Wreszcie „pezeta” powinna podjąć świadomą akcję na rzecz promocji swej marki, a szczególnie marki instruktora PZA.

I co najważniejsze - nie jest to lista pobożnych życzeń, ponieważ środków na sfinansowanie tych działań mogłyby dostarczyć wnoszone opłaty.
 

Usługi przewodnickie
Jest faktem, że - choć nieuprawnieni - instruktorzy PZA takie usługi świadczą, i to także za granicą. Rynek usług przewodnickich dopiero się kształtuje, ale w przyszłości będzie bardzo atrakcyjnym kąskiem. Czy nie byłoby uzasadnione wprowadzenie stopnia Instruktora-przewodnika? Przecież w większości państw alpejskich, w USA i Kanadzie „guide” to wyższy stopień instruktora, który zarówno szkoli jak i służy jako przewodnik. W ogóle, w krajach rozwiniętych, usługi przewodnickie przeważają nad standardowymi kursami, i nasz kraj zapewne podąży tą drogą. Przejęcie części tego rynku przez PZA powinno być celem strategicznym, ale wymagałoby porozumienia z PSPW.
Rynek usług instruktorskich i przewodnickich będzie się rozwijał, bo taka jest logika ewolucji w społeczeństwach rozwiniętych. PZA musi zadbać o swoje miejsce na tym rynku, jeżeli nie chce zostać pokonany przez inne organizacje. Już dziś mamy konkurencję w postaci AWF i IVBV (PSPW), a można przypuszczać, ba, można być pewnym, że konkurencja ta będzie się zaostrzać. Już wkrótce AWF-y zaczną nadawać stopnie instruktora alpinizmu, a tylko one – w dzisiejszej sytuacji prawnej – mogą to robić legalnie. I już dziś trzeba myśleć o tym, żeby nie znaleźć się w sytuacji rodem ze starego dowcipu opowiadanego na kursach zarządzania:

Francuz i Japończyk wędrują przez sawannę. Nagle spostrzegają, że w ich kierunku pędzi lew. Japończyk natychmiast otwiera swą torbę i zaczyna zakładać biegowe „reeboki”.
- Głupcze – powiada Francuz – przecież nigdy nie wyprzedzisz lwa!
- Nie zamierzam – odpowiada Japończyk – wystarczy, że wyprzedzę ciebie!
Artur Paszczak

Autor jest prezesem Klubu Wysokogórskiego Warszawa, członkiem Komisji Wypraw i Unifikacji i Komisji Tatrzańskiej PZA (ale nie jest członkiem zarządu PZA), koordynuje też tymczasowo akcję „Tatry bez młotka” w ramach „Porozumienia tatrzańskiego”, którego był współtwórcą. Z jego pomysłu narodziła się także „Jedynka” – nagroda środowisk wspinaczkowych. Przez wiele lat uprawiał wyczynowo gimnastykę sportową, jego największym sukcesem było zdobycie brązowego medalu Mistrzostw Polski. Z wykształcenia jest ekonomistą, specjalizacja marketing i zarządzanie (SGH, kurs INSEAD i in.). Do 1996r pracował w międzynarodowych korporacjach, ostatnie lata jako szef marketingu Nestle Confectionary Division. Obecnie zajmuje się konsultingiem i prowadzeniem szkoleń z zakresu strategicznego zarządzania marketingowego oraz reklamy, jest też właścicielem agencji reklamowo-produkcyjnej.
 
amgs

Propozycja wymagań sportowych i wydolnościowych dla instruktorów i kandydatów na instruktorów PZA

Zaprezentowany poniżej zestaw wymogów jest tylko jednym z kilku możliwych wariantów rozwiązania kwestii „progu początkowego” i weryfikacji. Zestaw ten – choć nie wyśrubowany – zapewne byłby, przynajmniej początkowo, trudny do spełnienia dla pewnej części instruktorów. Nie byłoby zresztą fair wprowadzać takie zmiany z dnia na dzień, gdy dla części ludzi jest to źródło utrzymania.

Dlatego byłoby konieczne wprowadzenie np. 5-letniego okresu przejściowego, w którym obowiązywałyby 2 systemy – „stary” i „nowy”, tak aby można się było do nowych wymagań przygotować. Myślę, że wiedza i doświadczenie wielu instruktorów, którzy po tym okresie nie byliby w stanie bądź nie chcieli sprostać nowym wymaganiom, doskonale mogłaby być wykorzystana w strukturach szkoleniowych po przyznaniu im stopnia Instruktora-seniora.

Gwoli ścisłości chcę zaznaczyć, że narzucającą się opcją jest także system, w którym część B. nie byłaby potrzebna, lub miałaby inny profil. To system „zawodowy”, w którym wymogi wstępne (przede wszystkim sportowe) są bardzo wysokie, a szkolenie długotrwałe. Obowiązkowe unifikacje pozwalają podnosić kwalifikacje, a w razie potrzeby są też narzędziem „dopingu” w kwestiach sportowych czy kondycyjnych. Tak z grubsza wygląda to w organizacjach zachodnich.

 

A. Test wydolnościowo-wspinaczkowy

Odbywany raz na 3 lata np. podczas unifikacji.
  • bieg 5 km – czas 26 min, lub marsz na czas (np. Kuźnice-Betlejemka 1.15h),
  • przejście OS bz min 3 z 5 ubezpieczonych dróg w skałkach w skali odpowiednio V+, 3 x VI, VI+ (lub trudniejszych).


B. Wymogi dot. wykazów przejść dla instruktorów (jednoroczne)

Instruktor wspinaczki (skalnej)
  • 20 dróg RP w stopniu od VI wzwyż, w tym maks. 5 dróg VI i min. 3 drogi VIII-
    lub
  • 5 dróg w stopniu od VIII+ wzwyż
    lub
  • zestaw dla IT?

Instruktor taternictwa
  • 5 dróg letnich pow. V w tym;
    - min 2 od VI,
    - min 2 od 8 wyciągów z czego maks. 1 graniówka,
    - min jedna droga na Słowacji,
    - ew. 2 drogi alpejskie min TD.
Drogi zimowe?
Ew. przyjęcie zasady, że trudniejsza droga = 2 łatwiejsze (np. VII+ odpowiada 2 drogom standardowym VII-, droga ED = 2 drogi TD itd.). W sumie wystarczyłoby więc zrobić jedną drogę ED w Alpach albo jedną 8-wyc. siódemkę na Słowacji i jedną 8-wyc. siódemkę plus w Polsce.

Instruktor alpinizmu
  • 5 dróg letnich pow. V w tym;
    - min 2 od VI,
    - min 2 od 8 wyciągów poza Halą z czego maks. 1 graniówka,
    - min jednak droga na Słowacji,
    - ew. 2 drogi alpejskie min TD.
  • oraz 3 drogi zimowe w tym;
    - min 2 od IV (lub od A1),
    - min 2 od 8 wyciągów z czego maks. 1 graniówka,
    - ew. 1 droga alpejska zimą min TD.
Pozostałe j.w.
 

C. Wymogi kwalifikacyjne na odpowiednie kursy/stopnie

Instruktor wspinaczki (skalnej)
  • 3 lata udokumentowanego wspinania skalnego (skałkowego),
  • odbyty kurs wspinaczki skalnej lub przejście egzaminu wstępnego z zasad asekuracji,
  • oraz wykaz przejść za ostatnie 3 lata;
    - 30 dróg sportowych w stopniu od VI,
    - 20 dróg tradycyjnych skalnych w stopniu od V, wymagających zastosowania własnej asekuracji, w tym 5 dróg pow. 100 m długości i 5 dróg w stopniu od VI.

Instruktor taternictwa – szkolenie tatrzańskie letnie
  • 5 lat udokumentowanej działalności górskiej,
  • 2 lata stażu jako instruktor wspinaczki,
  • oraz wykaz przejść za ostatnie 3 lata;
    - 20 dróg tatrzańskich pow. V w tym;
    - min 5 od VI,
    - min 5 dróg od 8 wyciągów poza Halą z czego maks. 2 graniówki,
    - min 5 dróg na Słowacji,
    - jedna droga z biwakiem,
    - jedna droga z pełnym wyciągiem hakowym w stopniu min A2.
     
Instruktor alpinizmu – szkolenie tatrzańskie letnie i zimowe
  • 8 lat udokumentowanej działalności górskiej,
  • 3 lata stażu jako instruktor taternictwa,
  • wymogi kwalifikacyjne IT (okres?),
  • oraz wykaz przejść za ostatnie 3 lata;
    - 10 dróg alpejskich zlokalizowanych w rejonie lodowcowym w stopniu D lub wyżej w tym;
    - 2 drogi o trudnościach skalnych 6b,
    - 2 drogi mikstowe,
    - 2 drogi o długości pow. 20 wyciągów lub 800 m,
    - 2 drogi zimowe (?).
Wejście na szczyt w górach wysokich pow. 6000 m, lub pow. 5000 m drogą o min. trudnościach TD, zastępuje podpkt. 4 i 5.

Uwaga!
Za drogę górską uważa się min. 3 standardowe wyciągi. Elementy trudności mogą się uzupełniać

Przynajmniej połowa wyciągów na drodze musi być pokonana przez składającego wykaz, w tym wyciągi o wymaganych trudnościach.