Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Mont Blanc i Dufourspitze

2013-02-28
Autor: Szakal
Od czasu kiedy 8 sierpnia 1786 roku lekarz Michel Paccard i góral z Chamonix Jacques Bamat stanęli jako pierwsi ludzie na wierzchołku Mont Blanc (4810 m.), szczyt nieprzerwanie przyciąga turystów i alpinistów z całego świata. Wyzwanie to podjęli również żandarmi z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Warszawie i Mińsku Mazowieckim – Marcin K., Radosław P. i Adam S. Wyjazd zrodził się z prywatnych zainteresowań, pasji do gór i wspinaczki, jak również chęci sprawdzenia siebie w ekstremalnych warunkach terenowych i pogodowych. Przygotowanie do wyjazdu poprzedziła kilkutygodniowa, ciężka praca nad poprawą kondycji niezbędnej do szybkiej aklimatyzacji w górach. W zgromadzeniu sprzętu specjalistycznego pomocne okazały się zasoby logistyczne OSŻW w Warszawie i Mińsku Mazowieckim. Na tydzień przed planowanym wyjazdem spotkaliśmy się w celu dokonania ostatecznych ustaleń co do terminu wyjazdu, uwzględniając prognozę pogody, szczegółowych wymagań sprzętowych i żywieniowych, sposobu przemieszczenia do rejonu Chamonix – Mont Blanc, jak również rozważenia możliwości dodatkowego wejścia na drugi szczyt Alp, najwyższą górę masywu Monte Rosa – Dufourspitze (4634 m.).

Na ostateczną decyzję co do dnia wyjazdu wpływ miał czas rozpoczęcia naszych urlopów wypoczynkowych i warunki pogodowe w rejonie planowanego wejścia. I tak 02.08.2012r. ok. 15.00, spakowani i zmotywowani, wyruszyliśmy z Warszawy, niezawodnym Audi A4 do Francuskiego odpowiednika Zakopanego – m. Chamonix. Długość trasy w jedną stronę wyniosła ok. 1600 km i przebiegała przez Warszawę, Łódź, Gorlitz, Dresden, Frankfurt, Basel, Bern, Martigny, Chamonix- Mont-Blanc do Les Houches. Najbardziej popularna trasa na najwyższy szczyt Alp prowadzi granią Gouter i większość osób rozpoczyna ją od wjazdu kolejką Les Houches (990 m.) – Bellevue (1801 m.), dalej tramwajem (Tramway du Mont Blanc) do Nid d'Aigle (2363 m.). Stąd pieszo przez schronisko Tete Rousse (3150 m.), dalej kuluarem do schroniska Gouter (3817 m.), następnie na Dôme du Gouter (4304 m.) i do schronu Vallot (4363 m.), stąd granią Bosses na szczyt. Nasza trasa nieznacznie odbiegała od wariantu klasycznego, gdyż odcinek Bellevue (1801 m.) do Nid d'Aigle (2363 m.) pokonaliśmy pieszo, idąc szlakiem przebiegającym równolegle do torów tramwajowych. Mając na uwadze posiadane doświadczenie w zdobywaniu odpowiedniej aklimatyzacji po spakowaniu plecaków, uzupełnieniu płynów w camelbakach, usunięciu zbędnych przedmiotów, wyruszyliśmy na trasę. Wjazd kolejką odsłonił niesamowitą panoramę m. Chamonix, a lekka trasa wzdłuż Mont-Lachat zaostrzyła nam apetyt na szybkie pokonanie drogi do planowanego miejsca rozbicia namiotów, przy schronisku Tete Rousse (3150 m.).

Część trasy, pierwszego etapu podejścia przebiega wzdłuż torów, ale podłoże raczej utrudniło, niż ułatwiło podejście. Ze względu na wykonywane prace konserwatorskie w pobliżu górnej stacji tramwaju, byliśmy świadkami niesamowitych umiejętności pilotów śmigłowców w transporcie betonu z doliny. Trasę do schroniska Tete Rousse (3150 m.) pokonuje się wydeptanym, kamienistym szlakiem, stopniowo pnącym się ku Glacier de Tete Rousse. Piękna, bezwietrzna pogoda pomogła sprawnie rozbić namioty i rozpocząć przygotowanie kolacji. Wywieszona w pobliskim schronisku prognoza pogody zdecydowanie zmieniła nasze plany na kolejne dni. Pierwsza noc w namiocie okazała się być ostatnią z względnie dobrą pogodą. W dniu 04.08.2012r. ok. godz. 1.00 ostatni turyści wyruszyli w kierunku Goutera z zamiarem wejścia na szczyt. Zgodnie z prognozą pogody, mimo bezchmurnego nieba, zerwał się porywisty wiatr, który stopniowo wzmagał się do blisko 90 km/h w okolicach szczytu. Prognoza pogody zaczęła być naszym oczkiem w głowie i telefoniczne konsultacje z krajem dały nam nadzieję na poprawę pogody za trzy dni i przyspieszyły decyzję o konieczności szybkiego wejścia na wysokość schroniska Gouter (3817 m.) i powrotu do obozu. Spakowani „na lekko” sprawnie przekraczamy Żleb Spadających Kamieni, dalej wspinaczka kuluarem (trudności porównywalne z tymi na Orlej Perci). Wyposażeni obowiązkowo kaski i lonże przydatne przy poręczówkach, pokonaliśmy trudności drogi i po przeszło dwóch godzinach spijaliśmy herbatkę w schronisku. Półtorej godziny później rozpoczęliśmy zejście, które przy dużych ekspozycjach i sporych trudnościach technicznych stanowi wyzwanie samo w sobie. Z jednoczesnym dojściem do namiotu rozpoczęły się opady śniegu z deszczem, które z niewielkimi przerwami trwały do późnych godzin nocnych 06.08.2012r. Sytuację beznadziejności potęgował silny, porywisty wiatr.

Kolejne dni przebiegały w atmosferze oczekiwania na ciszę i ciepłe promienie słoneczne. Zupki chiński, herbata, sen i odliczanie godzin do planowanej poprawy pogody. Intensywne opady śniegu w nocy z 06/07.08.2012r. nie wpłynęły na decyzję o rozpoczęciu ataku szczytowego. Wyposażeni w raki, czekan, kominiarkę, gogle, linę, kask i termos pełen herbaty, oświetlając drogę czołówkami ruszyliśmy po raz kolejny w kierunku wielkiego kuluaru. Na pierwszy odpoczynek zatrzymujemy się w schronisku Gouter, gdzie poprawiamy wyposażenie i parę minut po godz. 3:30 ruszamy w kierunku góry Dome du Gouter i dalej schronu Vallot (4363 m.). Przed nami wyruszyła ekipa z Ukrainy, której położenie było łatwo ustalić wskazując migoczące czołówki. Po drodze mijamy liczne szczeliny, których głębokości nie sposób oszacować i brniemy w świeżym śniegu. Świt coraz bliżej, ale bez sztucznego oświetlenia nie sposób iść. Kilka kroków i przerwa, wyrównanie oddechu, sprawdzenie wysokości i kolejny trud. Gdy dochodzimy na wysokość Dome du Gouter oczom naszym ukazuje się schron Vallot. Dzieli nas od niego ok. 800 m. drogi w kierunku przełęczy i stromego podejścia. Czas płynie nieubłaganie. Dochodzimy do schronu, robimy drugi odpoczynek i po zjedzeniu skamieniałego snikersa, wiążemy się liną, kijki zmieniamy na czekan i ruszamy w kierunku grani Bosses (ostatnie 450 m w pionie). W kilku miejscach grań jest stroma, wąska i eksponowana, zmusza do zachowania szczególnej ostrożności (zwłaszcza podczas wietrznej pogody). Mijanie w tych miejscach innych wspinających się jest wysoce niebezpieczne (pamiętajmy o tym i unikajmy wspomnianej sytuacji). Każdy krok przybliża nas do szczytu. Wiatr jest silny, ale wieje bez podmuchów, ostatnia grań, ostatnie ciężkie oddechy i wreszcie kopuła szczytowa na wysokości 4810 m. Kilka zdjęć, chwila przerwy, krótkie spojrzenie na panoramę okolicy i rozpoczęcie drogi powrotnej. Schodząc zachowujemy szczególną ostrożność - radość ze zdobycia szczytu przeżywać będziemy na dole. Spowite lodem zbocza spowalniają zejście, a zmęczenie utrudnia koncentrację. Dochodzimy do schronu Vallot, krótkie przepakowanie i ruszamy do obozu.

Powrót w pełnym słońcu i w głębokim śniegu wydłuża się do sześciu godzin. Zmęczeni, ale zadowoleni zbliżamy się do namiotu. Poprawa pogody znajduje odbicie w ilości nowych namiotów. Przechodzi nam przez myśl szybkie zejście do Les Houches, ale postanawiamy odpocząć na miejscu i kontynuować powrót w godzinach porannych następnego dnia. Najlepszym lekarstwem na zmęczenie alpinisty jest sen, prysznic, dobre jedzenie i kolejne, śmiałe plany na przyszłość. Wypoczynek okazał się wnieść w nasze zmęczone ciała ożywczą energię i nową siłę do górskich eksploracji. Plan wejścia na Dufourspitze wydawał się daleki od realizacji, ale doskonała forma, zgromadzony zapas jedzenia i czystych rzeczy oraz prysznic pomogły zdecydować się na przejazd do Zermatt i próbę wejścia na drugą górę Alp. Odległość z Chamonix – Mont- Blanc do Zermatt wynosi zaledwie 150 km, więc po krótkim przepakowaniu, ok. południa ruszyliśmy w drogę. Nasza podróż samochodem zakończyła się na campingu w m. Tasch, skąd pociągiem przez Zermatt dojechaliśmy do stacji Rotenboden (2815 m.). Tu rozpoczęliśmy marsz na wschód, w kierunku Monte Rosy, stokami ponad lodowcem Gorner. Panorama jest wspaniała, podziwiamy Breithorn, Pollux, Castor i słynny Matterhorn. Po godzinie ścieżka obniża się i osiąga poziom lodowca. Tu ubraliśmy raki i asekurując się z czekanów oraz liny przekroczyliśmy usiany szczelinami lodowiec, by zbliżyć się do ostrogi skalnej, na której leży schronisko Monte Rosa (2795 m). Pod osłoną nocy, w świetle czołówek docieramy lodowcowymi wygładzeniami, częściowo ubezpieczonymi do budynku schroniska.

Po odpoczynku ruszamy skalną ostrogą w górę, w rejon czoła lodowca Monte Rosa. Tu dopisuje nam szczęście i znajdujemy dogodną skałę do założenia obozu. O godz. 23.00 09.08.2012r. udajemy się na zasłużony odpoczynek. Kolejnego dnia nad ranem ruszamy przez lodowiec w kierunku przełęczy Sattel. Najpierw przechodzimy przez szczeliny, następnie ostro w górę i potem w prawo do przełęczy. Tu otwiera się piękny widok na lodowiec Grenz, leżący pod nami i piękną północną ścianę Lyskamm, górę zwaną kiedyś "ludożercą". Dalej przepaścistą granią stromo pod górę aż do skał leżących w grani. Następnie trudności techniczne wyceniane na II+, które w oszałamiającej scenerii wyprowadziły nas na główny wierzchołek Dufourspitze (4634 m.). Mimo wielkiego zmęczenia czuliśmy się fantastycznie. Zrobiliśmy kilka zdjęć przy pomocy telefonu i podziwialiśmy otaczającą panoramę. Pogoda zgodnie z prognozami zdecydowanie się poprawiła i odsłoniła piękno masywu Monte Rosa. Zdobyta na Mont Blanc aklimatyzacja dawała poczucie lekkości, siły i pełnej koncentracji. Następnie stromą pn. ścianą schodzimy w kierunku Silbersattel. Zejście doprowadziło nas do lodowca Monte Rosa i dalej w dół drogą naszego podejścia. Po dojściu do obozowiska byliśmy wyczerpani. Ostatnia noc z widokiem na Matterhorna upłynęła wyjątkowo spokojnie. Rano szybkie pakowanie i drogą przez lodowiec do ścieżki prowadzącej wprost na stację kolejki w Rotenboden i dalej przez Zermatt do Tasche. Śniadanie w porze obiadowej dodało nam sił i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do kraju. Wspomnienia niesamowite, ambicje spełnione, apetyt na kolejne wyprawy zaostrzony. Spełnianie wszelkich marzeń wymaga nie tylko szczęścia, ale przede wszystkim pracy i wielkiego zaangażowania. Nasza podróż dobiegła końca, ale nowe plany wymagają ustawicznej sprawności i utrzymywania kondycji fizycznej, co w świetle wykonywanego zawodu nie stanowi trudności.

Dyskusja o tym artykule liczy dopiero 1 post. Zobacz ją na forum.