Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Historia Memoriałów Jana Strzeleckiego

2002-11-04
Autor: czyż
Idea organizacji w Polsce zawodów w narciarstwie wysokogórskim pojawiła się pod koniec lat 80, pod wpływem udziału członków sekcji narciarskich Klubów Wysokogórskich z Krakowa i Warszawy w zawodach Trofeo Carlo Marsaglia organizowanych we Włoszech. Na początku roku 1989 udało się połączyć aktyw obu tych Klubów we wspólnym wysiłku organizacyjnym i przy akceptacji TPN udało się rozegrać pierwsze zawody tego typu.
Ponieważ kilka miesięcy wcześniej zginał tragicznie, w wieku 69 lat w Warszawie znany narciarz i taternik Jan Strzelecki, który w latach "realnego socjalizmu" był znanym, acz niechętnie tolerowanym opozycyjnym socjologiem oraz pisarzem, postanowiono nazwać tę imprezę Memoriałem jego imienia.

Wzorem podobnych imprez organizowanych we Włoszech (a później i w innych krajach), na wysokogórskiej trasie, mającej zazwyczaj 1500-2000 m przewyższenia i 15-25 km długości, są organizowane odcinki podbiegu na czas, oraz odcinki zjazdu terenowego, na których też dokonywany jest pomiar czasu. Zawodnicy przebywają tę trasę w zespołach dwu osobowych, co wymaga wzajemnej ich współpracy.
Punktację prowadzi się według specjalnej tabeli, według której najlepszy czas zjazdu otrzymuje ilość punktów równą liczbie sekund najlepszego czasu podbiegu, a z proporcji najlepszych czasów podbiegu/zjazdu otrzymuje się mnożnik dla czasów zjazdu zespołów. Otrzymane w ten sposób punkty za zjazd w klasyfikacji ogólnej sumuje się z punktami (liczbą sekund) podbiegu na czas. Oczywiście wygrywa zespół, który zebrał najmniej punktów.

W pierwszych zawodach, rozegranych 2 marca 1989 roku w górnej części Doliny Chochołowskiej, wzięło udział 13 zespołów, którym towarzyszył 'samotny zawodnik' Andrzej Kuś z Rzeszowa, na nartach pozbawionych jeszcze fok. Ponieważ trasa przebiegała we mgle, więc były rozmaite przygody; kilka osób 'spadło' (niegroźnie) z nawisu jaki się utworzył na grani Rakonia, a jeden z ostatnich zespołów pomylił na szczycie Wołowca drogę powrotną i zsunął się do... doliny Rohackiej po słowackiej stronie. Stąd przy pomocy Horskej Slużby, szpitala w Trstenie (wybity bark) i WOP-u powrócił koło godz. 11 wieczór do schroniska na Chochołowskiej. Te pierwsze zawody wygrała 'familijna' para Marek Głogoczowski z Romanem Gąsienicą-Samkiem przed 'wyczynową' parą Kazimierza Śmieszko z Jasiem Wolfem.

W czasie drugich zawodów, tym razem rozegranych na trasie Ornak - Tomanowy Szczyt i z powrotem, pogoda była jeszcze gorsza niż rok wcześniej, ale za to było już prawie dwa razy więcej zespołów, bo aż 21, w tym kilka zagranicznych. Wzorem zawodów 'Trofeo Marsaglia' we Włoszech zjazd rozegrano w zespołach powiązanych liną, co w Alpach ma chronić przed zaginięciem w ewentualnej szczelinie lodowcowej, ale w Tatrach tylko powodowało dość komiczne przygody (na przykład gdy zawodnicy objechali z dwóch stron małe drzewko, to automatycznie zderzali się za nim, co w Tomanowej przydarzyło się parze Chruściel-Ignac z Rzeszowa). W tych drugich zawodach najlepsze polskie zespoły ustawiły się w kolejności odwrotnej do roku poprzedniego, zawody wygrali 'wyczynowcy' J. Wolf - K. Śmieszko, przed 'familią' R. Gąsienica-Samek - M. Głogoczowski. Między tymi zespołami znalazły się już jednak dwa zespoły zagraniczne, jeden z Bergrettung - rodzaj GOPR-u - w Tyrolu a drugi z Bormio we Włoszech (patrz wykaz w Części II). Od tego drugiego wydania Memoriału impreza nabrała charakteru międzynarodowego i tak jest do dzisiaj.

Trzeci Memoriał Strzeleckiego rozegrano w polskich Tatrach Wysokich, punktem startu było schronisko w Roztoce, a zakończenie w schronisku w Pięciu Stawach, do którego zawodnicy musieli przenieść cały swój ekwipunek ze sobą przez przełęcz Szpiglasową. Zbiorowy start odcinka na czas odbył się w przepięknej zimowej scenerii Morskiego Oka, skąd jako pierwsze do dolinki za Mnichem dobiegły dwa polskie zespoły, zakopiańczycy Piotr Malinowski z Piotrem Konopką, a za nimi 'weterani' M. Głogoczowski z R. Gąsienicą-Samkiem. Niestety w zjeździe z pod Szpiglasowej do Wielkiego Stawu oba zespoły zaplątały się w liny, którymi były powiązane, tak że w klasyfikacji łącznej wygrali Austriacy Peter Schuler z Hubertem Shopfem, którzy już przed rokiem byli drudzy. (Najlepszym polskim zespołem okazała się być wtedy reprezentacja KW Kraków, Karol Życzykowski z Grzegorzem Kabałą.) Niepowodzenia na trasie zakopiańskich faworytów zrekompensowało huczne przyjęcie w schronisku w Pięciu Stawach, po zakończeniu zawodów. Po tej imprezie następnego dnia zawodnicy zagraniczni, wraz z częścią kierownictwa, przez Zawrat 'odmaszerowali' na poprawiny do Zakopanego, a druga część organizatorów przez Szpiglasową Przełęcz wybrała się zbierać w dolince za Mnichem chorągiewki kierunkowe. Coś im to porządkowanie trasy nie wyszło, bo w tydzień po zawodach strażnicy TPN w kosówce nad Morskim Okiem znaleźli... zgubione przez 'sprzątaczy', pojedyncze nasze numery startowe.

W rok później zawody Strzeleckiego powróciły na Chochołowską, gdzie zostały rozegrane wspólnie z Trofeo Carlo Marsaglia organizowanym przez Ski Club w Turynie. Za niewielką (50 obecnych złotych) opłatą w TPN udało się imprezę rozszerzyć poza dolinę Chochołowską, aż po Starorobociański Wierch, co dla zawodników zagranicznych stanowiło dużą atrakcję, zwłaszcza że zawody rozegrane zostały we wspaniałej pogodzie. Na starcie znalazło się aż 42 zespoły, ale w najlepszych pięciu (lub sześciu) parach nie było - jak zwykle w przypadku dużych zawodów w ski-alpinizmie - nikogo z Polski. Zwyciężyli Słowacy przed Włochami i Francuzami (patrz wykaz).

Później były bodajże najdłuższe z zawodów (24 km i 2000 m deniwelacji), z Ornaku, przez polanę Zahradziska, Czerwone Wierchy, dol. Kondratową, Kondracką Przełęcz skąd zjazd do doliny Małej Łąki. W zjeździe z liną, w ciasnym 'lejku' przed metą, autor tych wspomnień, jadący podówczas wespół z Czechem mieszkającym w Szczyrbskim Plesie, tak obwinęli się liną, że do mety to się praktycznie... doturlikali. Od tych zawodów porzucono pomysł zjazdu z liną, tak jak w pierwszym wydaniu Memoriału, zaczęto zjeżdżać na czas przez kierunkowe bramki. W tym V Memoriale wygrali nareszcie TOPR-owcy, Maciek Cukier z Jasiem Tyborem, przed zwycięskimi dwa lata wcześniej ochotnikami Bergrettung z Austrii. W tych zawodach jedno z czołowych miejsc zajęły nasze koleżanki, instruktorki PZN z Zakopanego, Bożena Wajda wraz z Zofią Bachleda. W 1994 VI edycja Memoriału, podniesiona przez PZA do rangi Mistrzostw Polski w Ski-Alpinizmie, odbyła się znowu w Tatrach Wysokich. Ponieważ w piątek przed zawodami była mgła, więc kierownik zawodów (czyli znowu Marek Głogoczowski) przeniósł trasę z orograficznie lewej strony doliny Pięciu Stawów - oraz planowanej Koziej Dolinki i Zawratu od strony Hali Gąsienicowej - na stronę prawą pięciu Stawów, wytyczając zjazd z pod przeł. Szpiglasowej, tak jak miał na to zezwolenie TPN dwa lata wcześniej. Zawody się udały, wygrali Słowacy, a pierwsi z Polaków (znowu J. Tybor z M. Cukrem) byli trzeci, przy czym Maciek Cukier na 'kalafiorze' na Wielkim Stawie, kilkanaście metrów przed nieopatrznie przesuniętą przez sędziów metą, wywinął orła i do mety przybiegł z nartami w garści. Uczta po ogłoszeniu wyników w w schronisku w Pięciu Stawach była jak zwykle huczna, minister Roman Kuźniar (jeden ze sponsorów 'Euroregionu Karpaty') tańczył na stole 'kozaczoka' z jedną ze znanych zawodniczek, o czym potem było głośno w Euroregionie Podhale. Za nieuzgodnioną wcześniej zmianę trasy, dyrekcja TPN ciągała kierownika zawodów po zakopiańskich sądach, skończyło się na kolegium i karze 50 ZLN, którą zapłacił Klub Wysokogórski Warszawa. Ale niżej podpisanemu odechciało się organizacji.

Kolejne zawody (zgodnie z cyklem) zorganizowali koledzy z KW Kraków i pod przewodnictwem Józka Wali odbyły się one w Dolinie Chochołowskiej na bardzo ograniczonej (w porównaniu z poprzednimi Memoriałami w tej Dolinie) trasie. Wygrali Polacy Spoza Zakopanego, Michał Parocki z Adamem Matusznym, Piotrek Konopka zderzył się na trasie zjazdu ze swym partnerem, Andrzejem Lejczakiem i potem, zdaje się, jeszcze raz się 'zderzyli' po uświetnionej winem kolacji.

Zgodnie z 'cyklem schronisk' kolejna edycja Memoriału powróciła na Ornak, w pierwszym terminie zawody się nie odbyły, bo w przeddzień spadło 80 cm śniegu, ale w dwa tygodnie później pogoda była wspaniała i niżej podpisany wspaniale wspomina dwie godziny spędzone w słońcu na szczycie Krzesanicy, gdzie przez lornetkę sprawdzał, czy uczestnicy zaliczają 'fakultatywę' na Kopie Kondrackiej. Zjazd został przeprowadzony z przełączki pod Upłaziańską Kopą do tak zwanego 'Pieca' i należy on do najciekawszych w Tatrach, aż do roku 1948 biegła tamtędy trasa zjazdu FIS, a zawodnicy podówczas - jak wspomina jeden z nestorów polskiego narciarstwa alpejskiego, Mieczysław Gąsienica-Samek - na start nosili wtedy narty na własnych plecach. Tę wersję trasy FIS, wzbogaconą o podbieg na czas z Pol. Zachradziska do 'Pieca' (ale skróconą w zjeździe o odcinek od 'Pieca' do dol. Miętusiej) wygrały w 1996 roku zespoły ze Słowacji, nasi TOPR-owcy, Jan Tybor z Tomkiem Gąsienicą-Mikołajczykiem byli dopiero trzeci.

W tych latach, w ciągu zaledwie 30 miesięcy TPN podniósł opłatę za zezwolenie na bardzo okrojone trasy z 50 ZLN do 700 Nowych Złotych, więc zaczęliśmy szukać możliwości zorganizowania Memoriału poza Tatrami. Z kolegami z KW Kraków zrobiliśmy 'podjazd' do dyrekcji Parku Babiogórskiego, ale Dyrektor odprawił nas z kwitkiem, że nie ma w statusie Parku zezwolenia na imprezy o charakterze sportowym. I wtedy, siedząc smętnie przy piwie w zabytkowej, drewnianej karczmie 'Rzym' w Suchej Beskidzkiej, podrzuciłem kolegom pomysł, który mi przyszedł jakiejś bezsennej nocy: a może by zorganizować 'Strzeleckiego' w Czarnohorze na Ukrainie, gdzie już kiedyś byliśmy wraz ze Zjednoczoną Sekcją Narciarską KW Kraków/Warszawa. Jak obliczyłem, autobusem przez Słowację i Zakarpacie to tylko 400 km od Krakowa! 'Szalony' pomysł, wsparty dawką piwa w karczmie 'Rzym' w której Mefisto uwodził przecież Pana Twardowskiego, został zaakceptowany, w styczniu zrobiliśmy rekonesans na miejscu w Czarnohorze, a marcu wynajęliśmy autobus, wykupili vouchery i wyjechawszy o godzinie 19 w czwartek 10 marca z Krakowa dotarliśmy do miejscowości Koźmierczok na Zakarpaciu około 11 rano w piątek, by jeszcze po południu przygotować dojście do planowanej trasy zawodów. W sobotę udało się rozegrać zawody na rzeczywiście imponującej trasie, która biegła z leśniczówki Koźmierczok na Zakarpaciu do dawnej polskiej części Czarnohory, koło schroniska Zaroślak, obserwatorium botanicznego na hali Pażyżewskiej, przez najwyższy szczyt Czarnohory Howerlę (2060 m) i z powrotem do Koźmierczoka. Mnie jako kierownikowi wypadło stać przez 3 godziny na szczycie Howerli, ale w przeciwieństwie do Krzesanicy rok wcześniej, w Czarnohorze wciąż wieje, więc miałem małą przygodę gdy wylądowałem gołym tyłkiem w śniegu, przy próbie założenia dodatkowych gaci. Przygodę miał także kierowca naszego autobusu, z radości że dojechał, wypił z miejscowymi za dużo i zdemolował leśniczówkę, a gdy mu leśnik zaczął grozić bronią, to prosił by go zastrzelić, bo ma dwoje dzieci. Skończyło się tym że musiał zapłacić za wyrządzone szkody, a leśnik nam mówił, że kierowca miał szczęście że był Polakiem, bo gdyby był Rosjaninem to by go chyba wtedy zabili - i nie mielibyśmy z kim wrócić z tego uroczego zakątka Europy. W czasie zjazdu na czas z pod szczytu Howerli doskonale się spisał nasz kolega 'Kurnia' - Bohdan Kowalczyk z Łodzi (też lubi piwo), który w brawurowym stylu dołożył w zjeździe wszystkim obecnym na zawodach GOPR-owcom. W niedzielę po zawodach byliśmy (przynajmniej niektórzy) na drugim 'dwutysięczniku' Petros Czarnohory i po obiedzie w zakarpackiej Jasini za 5 dolarów na głowę, ruszyliśmy, ze zregenerowanym po wcześniejszych przygodach kierowcą, w rejs powrotny do Polski. W następnym roku wciąż boczyliśmy się na TPN i dlatego zawody zorganizowaliśmy na Słowacji, kilkaset metrów za polską granicą, w niewielkiej dolinie Łatanej, udostępnionej dla narciarzy przez TANAP, słowacki odpowiednik TPN. By na Słowację przejść oficjalnie, udało się załatwić odprawę celną na schodach schroniska na Chochołowskiej, na Rakoniu już czekała na nas Służba Graniczna bez nart i w dujawicy zjechaliśmy granią na Rehacz Ostry, skąd był zjazd na czas oraz podbieg na stosunkowo krótkim odcinku doliny Łatanej. Wygrały wtedy dwa polskie zespoły - w tym jeden formalnie polsko-czeski - a renomowani Słowacy z Ziarskiej Doliny byli dopiero trzeci (patrz statystyka w Części II). Powrót przez Rakoń w dujawicy, która się wzmogła, był tak trudny, że niektórzy zakładali raki, ale za to w schronisku była potem wspaniała impreza, jako że było to jubileuszowe, dziesiąte wydanie Memoriału. Przyjechała Rodzina Strzeleckich, od samego początku sponsorująca te zawody, była góralska muzyka, wino się lało strumieniem (sponsorowanym po części przez Józka Krzeptowskiego), jeszcze o piątej rano muzycy kiwali się nad swymi basmi i skrzypcami i nikt, pomimo tego, z nikim się nie 'zderzył' (jak to się przydarzyło wcześniej).

W roku następnym zdecydowano się powtórzyć Memoriał na Słowacji, startując ponownie z Chochołowskiej. W piątek poprzedzający zawody jednak tak silnie wiało, że po prostu nie udało się przejść, z tyczkami do wyznaczenia trasy, przez szczyt Grzesia do doliny Łatanej. W tej sytuacji, za zgodą dyrekcji TPN, z którą stosunki się wyraźnie ociepliły, zawody rozegrano w dolinie Chochołowskiej Wyżniej, gdzie przy zjeździe na czas jeden z zawodników z Zakopanego wykręcił kolano, dojechał jednak do mety, by z niej już ewakuować się helikopterem. Ponieważ w tym roku, wskutek nasunięcia się daty mistrzostw Słowacji na datą naszego Memoriału, nie dojechali zawodnicy z drugiej strony Tatr, więc nareszcie wszystkie trzy pierwsze miejsca udało się zająć zawodnikom z Zakopanego i Bielska-Białej.

XII Memoriał rozegrano 'jak w planie' czyli w oparciu o bazę w schronisku na Ornaku, ale w dniu startu wiał taki wiatr, że zawodnicy nie docierali nawet do szczytu Twardego Upłazu, z pod którego poprowadzono, tradycyjną już trasą do 'Pieca', zjazd terenowy, w trakcie którego niektóre zespoły miały problem z odnalezieniem w kurniawie bramek przelotowych. Na dwóch pierwszych miejscach uplasowały się zespoły słowackie, z mało znanej dotychczas miejscowości Podbrezowa, leżącej po południowej stronie Niżnych Tatr. W roku 2001 stosunki z dyrekcją TPN - po części dzięki udziałowi niżej podpisanego w walce o niedopuszczenie do zorganizowania w Zakopanem Olimpiady Zimowej w 2006 - na tyle się polepszyły, że znowu uzyskaliśmy zezwolenie na organizację zawodów na terenie Tatr Wysokich. Trasa biegła ze schroniska w Roztoce, poprzez Pięć Stawów na Kozią Przełęcz, skąd był bardzo stromy, asekurowany przez 80 m liny poręczowej, zjazd na stronę Koziej Dolinki, poczym stromy podbieg na Zawrat, z którego trzeba było trafić - bo zawody odbywały się we mgle - na przełęcz Schodki (2065 m). Zjazd na czas ze Schodków do Dolinki Pustej był przygodą samą w sobie, jeden z zawodników, jadących w parze z naczelnikiem TOPR Janem Krzysztofem, po prostu... spadł kilkadziesiąt metrów z bardzo stromego startu i zgubił się we mgle, inny czołowy zespół nie skręcił - jak na starcie informowano - w drugiej bramce i 'przeskoczył' prawie dziesięciometrowy uskok skalny, lądując szczęśliwie na stromym stoku poniżej. W tych zawodach duży sukces odnieśli zakopiańczycy, Maciej Cukier z Tomkiem Gąsienicą-Mikołajczykiem, wyprzedzając zespoły słowackie, lokujące się w czołówce najlepszych zespołów w ski-alpinizmie na świecie.

XIII Memoriał Strzeleckiego miał charakter całkowicie wysokogórski, z koniecznością użycia raków, liny poręczowej, oraz wykazania się umiejętnością 'wyczucia' terenu we mgle. Wraz z XIV Memoriałem w roku 2002 nad zawodami pojawiły się chmury, tym razem stworzone nie przez dyrekcję TPN, ale przez 'dążących do Europy' młodszych kolegów, którzy pragnęli narzucić tym Mistrzostwom Polski sztancę ujednoliconych zawodów o Puchar Europy, rozgrywanych w formie ciągłego 'chamobiegu' od startu do mety, bez podziału na czasowe odcinki podbiegu i zjazdu. By zachować tradycję, nazwę zawodów zmieniono na 'Klasyczne' Mistrzostwa Polski, by zaś upodobnić się do tej nowej, uproszczonej mody, podbieg na czas rozciągnięto na bardzo długim odcinku. Ponieważ zaś w roku poprzednim w trakcie zawodów nie było prawie widoczności, więc powtórnie rozegrano je w rejonie Pięciu Stawów, przy czym podbieg na czas zaczynał się już przy szałasie w Roztoce, a kończył na Schodkach. Ten liczący 5 kilometrów długości i 800 m deniwelacji podbieg słowacki zespół Dušan Trizna z Milanem Madajem ze Ski Club w Ziarskiej Dolinie przebiegli w niewiarygodnym czasie 53 minut, wyprzedzając pierwszy polski zespół o całe 13 minut. Na nasze pocieszenie możemy dodać, iż ci Słowacy zajmują obecnie siódme miejsce w klasyfikacji pucharu Europy. Niestety, na tydzień przed zawodami zmarł - po chorobie, której pierwsze symptomy ujawniły się rok wcześniej, podczas Memoriału w Pięciu Stawach - Henryk Wenerski, który od pierwszych zawodów był ich Sędzią Głównym, tak iż nastrój przy kolacji przy winie w Pięciu Stawach w 2002 nie był tak luźny jak w latach poprzednich. W trakcie zjazdu na czas, na 'ostatniej prostej' przed metą złamała też nogę Helenka Roj, co było 3 wypadkiem narciarskim w 14 letniej historii Memoriału. Od kilku lat, między innymi po to, by polepszyć spadającą wraz z 'reformami' frekwencję w schronisku na Chochołowskiej, zaczęto organizować kolejną imprezę narciarstwa wysokogórskiego w tym rejonie Tatr Zachodnich, pod nazwą Memoriału Oppenheima.
Z tego powodu w roku przyszłym (2003) planujemy Memoriał Strzeleckiego z bazą na Ornaku i trudnym przejściem 'na wprost' na Ciemniak i dalej na Czerwone Wierchy przez tak zwane 'Rzędy'. Trzeba podkreślić, że jak dotąd praktycznie wszystkie edycje Memoriału Strzeleckiego rozegrano na trasach, które choć w części się nie powtarzały. Jak będzie w przyszłości, nie wiadomo, tradycyjnych organizatorów - jak na przykład Heńka Wenerskiego - coraz bardziej ubywa, choć wciąż pomagają nam w organizacji - lub tylko pojawiają się na zawodach - ci, którzy w 1989 uruchomili naszą imprezę: z KW Warszawa Andrzej Ostrowski i Iwona Barecka, a z KW Kraków Karol Życzykowski, Grzegorz Kabała i nawet czasem i Józek Wala, który nam się 'zagubił' w Warszawie. Także i tradycyjni sponsorzy - jak na przykład 'Alpinus' czy 'Mount & Wave' - popadli w tarapaty. Z tych sponsorów pozostała nam Rodzina Strzeleckich, PZA, KW Kraków, krakowska firma 'Akland', zakopiański sklep 'Alpinsport', czeska firma 'Lanex' i 'odradzający się' - po okresowej zapaści - KW Warszawa. Zakopane, 4/11/2002, Kierownik aż 10 edycji Memoriału Strzeleckiego Marek Głogoczowski