Najzupełniej niesamowitego przejścia dokonała nasza klubowa koleżanka Gosia Grabowska, wspierana częściowo przez Łukasza Maciejewskiego.
W dniach 23.08-3.09.2016, w 11 i pół dnia przeszła Grań Tatr Wysokich, z czego do Przełęczy Gankowej (23-29.08) samotnie, a od przełęczy do końca z Łukaszem.
Gosia nie znała grani, był to jej zupełny "oes", co wśród "graniowców" wzbudza wielki podziw. Idąc solo Gosia dokonała kilku niedużych ominięć, z najważniejszych:
Papirusowe Turnie, Zbójnickie Turnie, Ostre Czuby, Krzesany Róg, Rówienkowa Turnia.
Wielkie gratulacje dla niezłomnej dziewczyny!
Poniżej autorska relacja Gosi:
==============================================================
Grań od Przełęczy pod Kopą (10:30, 23.08) do Liliowego (11:55, 3.09) zajęła mi, proszę się nie śmiać ;), 11 i pół dnia. Przez 7 dni (23-29.08) szłam solo, od Gankowej Przełęczy (30.0-3.09) towarzyszył mi Łukasz Maciejewski (Tatraman).
Kolejne punkty etapowe:
Przełęcz pod Kopą, Śnieżna Przełęcz, Jaworowa Przełęcz, Rówienkowa Przełęcz, Wielicka Przełęcz, Wschodnie Żelazne Wrota, Gankowa Przełęcz, Waga, Mięguszowiecka Przełęcz Wyżnia, Czarna Ławka, Liliowe.
Noclegi:
Ok. 150 m poniżej Śnieżnej Przełęczy (2 razy, przeczekiwanie złej pogody), ok. 200 m poniżej Jaworowej Przełęczy, nad Zmarzłym Stawem w Staroleśnej, nad Wyżnim Wielickim Okiem, nad Zmarzłym Stawem w Dolinie Złomisk, nad Wyżnim Rumanowym Stawkiem (2 razy, przeczekiwanie złej pogody), na Wadze, nad Wielkim Hińczowym Stawem, pod Czarną Ławką.
Ominięcia:
Papirusowe Turnie, Śnieżne Czuby, Zbójnickie Turnie, Ząb Jurzycy, Ostre Czuby, Krzesany Róg, Rówienkowa Turnia, Czerwony Mnich, Targana Turnia, Mała Śnieżna Kopa, wierzchołek SE Rumanowego Szczytu (ucieczka przed zaczynającą się burzą z gradem), Bartkowa Turnia, Wyżni Pazdur.
Decydując się na ominięcia, kierowałam się zasadą - nie chodzić bez asekuracji tam, gdzie:
- Marcisz zakładał buty wspinaczkowe ;)
- nie czułabym się pewnie z ciężkim plecakiem i butach podejściowych (nie miałam ze sobą wspinaczkowych)
Czas efektywnej wspinaczki:
8:30 + 0 + 10:15 + 4 + 8:10 + 10 + 6:30 + 0 + 9:35 + 11:15 + 9:25 + 4:55 = 82:35h
24.08 oraz 30.08 w nocy była mżawka. W ciągu dnia skała była mokra, a po grani chodziły mgły. Ze względów bezpieczeństwa przeczekiwałam/przeczekiwaliśmy te warunki w miejscu noclegu.
Oprócz Wagi schodziłam/schodziliśmy na biwak z reguły ok. 150-350 m do miejsca z wodą.
WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla:
- Łukasza Maciejewskiego za dotarcie do Dolinki Rumanowej z zapasami jedzenia i decyzję, aby towarzyszyć mi w dalszej części grani.
- Michała Semeniuka za bycie moją osobą alarmową, za informacje pogodowe, pożyczenie lekkiej 30-metrowej liny oraz duże wsparcie motywacyjne.
- Wieśka Madejczyka, którego spotkałam z kursem taternickim na zejściu z Zadniego Gerlacha i który podarował mi trochę kabanosów, dwa batony i pętlę (na wieść o tym, że skończył mi się cały rep do zjazdów).
- słowackiego przewodnika i dwójki klientów, którzy na Żłobistym Szczycie wsparli mnie dobrym słowem oraz podarowali mi 3 batony.
- słowackiego przewodnika i klientki, którzy na Mięguszu podarowali nam banana, żelki, dwa batony i wafelek.
- pozostałych słowackich przewodników i wspinaczy, którzy dodawali mi otuchy, a których spotkałam na zejściu z Lodowego Szczytu oraz zejściu z Kaczego Szczytu.
Trochę o stylu:
Nie był to styl alpejski. Do Dolinki Rumanowej (po 7 dniach) Łukasz doniósł jedzenie, a w Chacie pod Rysami dokupiliśmy jedzenie jeszcze na jeden dzień (mieliśmy dzień straty ze względu na złą pogodę i przeczekiwanie 30.08). Oprócz tego, tak jak napisałam w podziękowaniach, trzykrotnie wsparł mnie/nas ktoś na grani drobnymi przekąskami.
Oprócz odcinka Gankowa Przełęcz – Mały Ganek (szłam w czerwcu tego roku w przeciwną stronę) oraz Mięgusz – Cubryna wszystkie odcinki były mi i Łukaszowi nieznane i pokonywane z przewodnikiem Cywińskiego w ręku.
Waga sprzętu oraz plecaka z jedzeniem i wodą na Przełęczy pod Kopą ok. 15 kg.
Styl tego przejścia nazwałaby rekreacyjno-przygodowym ;) Nie miałam z góry wyznaczonych punktów etapowych, do których chciałam dojść. Po prostu, gdy czułam się zmęczona lub coś mnie bolało, to schodziłam z grani w najbliższym miejscu, gdzie mogłam mieć dostęp do wody. Moim celem było bezpiecznie wrócić, dlatego ciągle towarzyszyły mi słowa „gdzie dojdziesz, tam dojdziesz” i „co ominiesz, to ominiesz, ważne, żeby bezpiecznie wrócić”.
Geneza wypadu:
W sobotę 20.08 w czasie powrotu z 7-tygodniowego pobytu w Alpach okazało się, że od wtorku ma być kilka dni lampy w Tatrach. Ponieważ byłam bezrobotna (i jestem), to nie mogłam sobie odmówić. Niestety nikt inny nie mógł się wspinać już od wtorku. Spakowałam więc spanie, gotowanie, jedzenie na 6 i pół dnia, trochę sprzętu oraz przewodnik Cywińskiego „Główna Grań Tatr” i w poniedziałek 22.08 wsiadłam do kuszetki do Zakopanego. Cel: rozpoznanie części grani głównej Tatr Wysokich. Gdzie dojdę, tam dojdę. Będę szła, aż coś mnie zatrzyma lub skończy mi się jedzenie.
Podsumowując:
Początkowo nawet nie planowałam, że dojdę do Liliowego. Wiedziałam, że z tak nikłą znajomością grani i tak nie wyrobię się w 6 i pół dnia (na tyle miałam jedzenia). Poza tym bałam się, jak poradziłabym sobie solo na Żabim Koniu oraz w kominie Martina. Dlatego można powiedzieć, że o ukończeniu grani zadecydowały w dużej mierze dwa przypadki – że pogoda utrzymała się tak długo oraz że Łukasz akurat mógł dołączyć, donieść mi jedzenie i umożliwić szybką (w porównaniu do solowej) asekurację na bardziej wymagających odcinkach.
Uważam, że ze względu na długi czas przejścia i wiele ominięć to przejście nie ma wielkiego waloru sportowego i raczej nie zasługuje na zapisanie „w annałach”. Jednak dla mnie osobiście była to jedna z najpiękniejszych przygód życia, możliwość zdobycia ogromnego doświadczenia, doznania niesamowitej wolności, jaką dają góry, a także okazja do wewnętrznej walki, aby mimo małej szansy powodzenia tego przedsięwzięcia nie rezygnować do końca.
PS. Moje „ulubione” ;) fragmenty na grani to: przewieszka za II+ na Małej Wysokiej oraz „jedynkowe” obejście Kominka Wachtera (II) na Żłobistym Szczycie (po przedłużających się zmaganiach z tą "jedynką" poszłam jednak z asekuracją i bez plecaka Kominkiem Wachtera).
Ostry rzeczywiście dał mi w kość. Z siodełka Hunsdorferów chciałam obejść trawersem skalnego konia i uskok, ale mylnie za szybko wróciłam na grań i dostałam się na wspomnianego konia, skąd nieświadoma, gdzie naprawdę poszłam, przebiłam się dalej wariantem za IV (z czego nie jestem dumna, raczej wstyd mi, że tak się narażałam). W zejściu z Ostrego też przeszłam gehennę (raczej jeśli chodzi o stracony czas, niż narażanie się), ale wszystko dobrze się skończyło.
Dyskusja o tym artykule liczy 2 posty. Zobacz ją na forum.