Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem


Złota jaja za rok 2018
siekiera, 07.01.2019 18:49 Wygląda na to, że Kapituła nie wykazała się zbytnią empatią przyznając "jajo" Januszowi Gołębiowi za to, że rozbił sobie głowę spadając ze schodów. Może było by to zabawne gdyby nie fatalne skutki tego wydarzenia. Janusz cały czas dramatycznie walczy o powrót do zdrowia.
Przyznanie takiego "jaja" raczej samo kwalifikuje się na niezłe "jajo".
Post edytowany. Ostatnio: 07.01.2019 18:53
Jacek Kierzkowski, (Gość), 07.01.2019 18:51 zbuki z tych jaj...
Jusza, 07.01.2019 23:16 No niestety, zbuki nie jaja, nie tylko to kanclerskie.
Może ten rok nie był szczególnie owocny w jaja?
Co sądzicie?
dr, 08.01.2019 08:36
Jusza, 07.01.2019 23:16 napisał(a):
Co sądzicie?
może to kwestia parytetowej+ kapituły?

co do meritum czyli KJzG - żart jest bliski granicy, ale jej nie przekracza;

poz_dr
Katarzyna Dąbrowska, (Gość), 08.01.2019 12:18 W imieniu Młodego informuję, że tegoroczne jaja zostały ocenzurowane na wspinaniu.pl. Prosił mnie o zamieszczenie tej informacji na naszym forum.
Kanclerz, 14.01.2019 08:20 OŚWIADCZENIE KANCLERZA KAPITUŁY ZŁOTEGO JAJA
 
Jak  pokazało życie, jedno z jaj dla kolegi Janusza Gołębia wywołało w gruncie rzeczy coś większego niż tylko przysłowiowa burza w szklance wody, gdyż sprawa ta posiada także swoje drugie dno. Na wstępie wszystkim oburzonym na to jajo spieszę wyjaśnić, iż uważam, że tak efektowny lot wybitnego wspinacza i alpinisty ze zwykłych (i to ani zalodzonych, ani nawet zaśnieżonych) schodów jest jajem samym w sobie, bez względu na to czy się to komuś podoba, czy też nie, podobnie jak byłoby nim np. utopienie się światowej klasy pływaka w zwykłej sadzawce dlatego, że nie zdołał on dopłynąć do brzegu lub wrąbanie się wybitnego kierowcy rajdowego w latarnię na prostej drodze. I nie ma to nic wspólnego z żadną Schadenfreude z cudzego nieszczęścia, jak chcieliby to widzieć niektórzy. Gdybym to ja sam, zamiast Gołębia, zwalił się ze schodów w takim stylu, to sam przyznałbym sobie jajo – i to tym większe i bardziej pozłacane, z liśćmi dębowymi, mieczami i brylantami, im większych szkód bym przy tym doznał!  W internecie można poza tym znaleźć corocznie filmiki odnośnie 10 najgłupszych sposobów zabicia się lub unieszkodliwienia i wszyscy oglądając je na ogół rechoczą radośnie, wcale przy tym się nie zastanawiając, że oto w tym momencie zginął człowiek, którego na ekranie komputera właśnie oglądają. I na ogół nikt w tym przypadku nie wpada od razu w pogrzebowe nastroje. Więcej, w środowisku wspinaczkowym podobnie, acz nieoficjalnie, podchodzi się do wypadków, którym ulegli inni wspinacze, często komentarze co do tego okraszając równie radosnym śmiechem. Niejednokrotnie wywołuje to zresztą święte oburzenie przypadkowych słuchaczy, ale raczej rzadko kiedy samych alpinistów. Najlepszym dowodem na takie podejście do sprawy jest używane w naszym środowisku określenie na fakt zabicia się w górach: „upierdolić się” zamiast po prostu, jak Pan Bóg przykazał, „zabić”. A zatem przyganiał kocioł garnkowi! Pozostaje tylko dociec skąd się nagle taka hipokryzja u nas w tym przypadku pojawiła.
             W obmyślonej przeze mnie pierwotnej formie jajo dla Gołębia miało brzmieć: „J.G. za zakończony trepanacją czaszki lot ze schodów po imprezie w L.Z., ze względu na nadmierne trudności techniczne na tychże schodach”. Ostatecznie nie sformułowałem tego tak przez pośpiech przy uchwalaniu jaj w Moku. Jednak można się chyba domyślić o co chodzi i bez tego... 
            Wbrew temu, co sugerują niektórzy na wspinaniu pl, jaja kanclerskie nie są wynikiem sprzeciwu CAŁEJ kapituły, lecz wystarczy, że którykolwiek z jej członków się sprzeciwia. Nie przeprowadzam bowiem żadnych głosowań, wychodząc z założenia, że mogłoby to prowadzić do awantur. Przegłosowany osobnik mógłby bowiem stwierdzić, że on ma to wszystko gdzieś i po prostu się oddalić. I tak mógłby uczynić każdy członek kapituły po kolei. Kapituła bowiem to nie Sejm RP, w którym posłowie tkwić będą bez względu na warunki i okoliczności, z uwagi na odpowiednie apanaże. W miarę upływu czasu zresztą okazuje się, że chętnych do kapituły jest coraz mniej, po pierwsze dlatego, że wielu nie chce się przyjeżdżać na sylwestra do Moka, po drugie zaś na coraz bardziej rozpowszechniony – nie wiedzieć czemu – strach przed własnym cieniem. Ten ostatni zresztą często powodował, że co poniektórzy sprzeciwiali się uchwalaniu niektórych jaj ze względu na „układy”, to zaś prowadziłoby do nadawaniu jajom charakteru „politycznego”, a nie o to przecież tutaj chodzi. Jaja kanclerskie są więc sposobem na ominięcie swoistego liberum veto, podobnie jak w czasach I Rzeczpospolitej było to możliwe przez uchwalenie konfederacji. 
             Morskooczne jaja z definicji mają być odpowiednikiem uprawnień, które onegdaj posiadał królewski błazen. Mógł on drzeć łacha nawet z samego króla i nikt nie miał prawa nic mu za to zrobić. Było to przejawem psychicznego i mentalnego zdrowia. Niestety życie pokazuje, że coraz dalej od tego odchodzimy, zaś tegoroczne ocenzurowanie morskoocznych jaj, bo się kilku decydentom z portalu wspinanie pl nie spodobały, i zablokowanie podania ich do publicznej wiadomości jest, moim zdaniem, oznaką postępującego upadku. Zastosowane przez rzeczony portal podejście do rzeczy bardzo przypomina stosunki panujące w komunie, gdzie niedopuszczalne było, żeby obywatel sam mógł zapoznać się z jakimś zakazanym dziełem. Dostępne dla niego były tylko „jedynie słuszne” komentarze i recenzje.
            Uważam, że histeria na temat zeszłorocznych jaj, jaką rozpętał na swoich łamach portal wspinanie pl, jest wynikiem zjawiska typu „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Bardzo charakterystyczne zresztą są kierowane tam pod moim adresem bluzgi i inwektywy niejakiej „Katarzyny” Słamy, nie mającej nawet odwagi podpisać się własnym faktycznym imieniem, która m.in. stwierdza, że z takim osobnikiem jak ja nie da się w ogóle współpracować, w wyniku czego aż dwa po kolei wydawnictwa nie wydały napisanej przeze mnie ostatnio (kilka lat temu!) książki. Sedno tej sprawy jest jednak zupełnie inne, aczkolwiek dość charakterystyczne. Otóż oba te wydawnictwa zaczęły cenzurować mój tekst, każąc mi usuwać całe jego fragmenty, a mianowicie te, które – ich zdaniem – w niekorzystnym świetle przedstawiały niektóre świetlane postacie z naszego środowiska. Koleżanka „Katarzyna” Słama zaś, w ramach współpracy z jednym z nich, zaczęła przerabiać tekst na swoje kopyto, zmieniając w nim prawie co drugie zdanie, i to w takim stylu, że zęby człowieka bolały jak się na końcowy produkt tej radosnej twórczości patrzyło. Ponadto wszystko przewlekane było tak, jakby ktoś chciał zamordować całą rzecz przez sam upływ czasu. Łączy się to z bardziej ogólnym zjawiskiem nadal wszechobecnej w naszym kraju cenzury – i to nie tylko dotyczącej spraw górskich, z czym miałem okazję też się zapoznać. W środowisku alpinistycznym zaś dotyczy ona spraw, które mogłyby rzucić na to środowisko jakikolwiek cień. W moim przypadku zaczęło się to z pełnym rozmachem od zimowej wyprawy na Kangczendzongę, na której pewne tuzy naszego środowiska zaprezentowały się od, delikatnie mówiąc, nienajlepszej strony i żeby to ukryć uznały za stosowne obrzucić moją osobę i całą tę wyprawę błotem – w druku i na piśmie – usiłując przedstawić mnie jako maniaka, który czepia się nie wiadomo czego, sam przy tym robiąc jaja jak berety. Zastosowany został przy tym prosty i prymitywny chwyt polegający na poprzekręcaniu wszystkiego o 180 stopni: jak było tak, to powiedziano, że było siak – i odwrotnie. Przy okazji już wtedy postanowiono zatkać mi gębę, tak żeby przypadkiem nic z prawdy nie wyszło na jaw. Nie do końca się to wszak udało, a to głównie za sprawą wydawnictwa Tadka Hudowskiego i Andrzeja Marcisza, którzy wydali moją książkę pt. „Zimą na trzeci szczyt świata”. A na to, że była ona w różnych wydawnictwach blokowana, najlepiej wskazuje fakt, że gdy jeden z owych tuzów dorwał tę książkę w księgarni, to wg relacji Andrzeja zakrzyknął: „Skurwysyn, a jednak to wydał!”
            Żeby mnie do reszty pognębić, kol. Słama napisała na wspinaniu pl, że skutkiem mojego maniactwa sam Wojtek Kurtyka musiał zablokować przede mną swój telefon, żebym przestał go zalewać (w domyśle) trującymi smsami. I w istocie, swojego czasu prowadziliśmy z Mistrzem (i to z jego inicjatywy) ożywioną telefoniczną wymianę poglądów na temat naszego himalaizmu, zarówno w formie bezpośredniej rozmowy jak i smsów. W pewnym momencie jednak Wojtek przysłał mi jakąś wiadomość multimedialną, której ze względów technicznych nie byłem w stanie odczytać, po czym zamilkł na głucho, z czego wnoszę, że poczuł się czymś śmiertelnie urażony. Liczne próby sprowokowania go do jakiejś odpowiedzi nie dały jednak żadnych rezultatów. Nie wiedziałem, że aż musiał zablokować telefon. Skoro jednak tak uczynił, to myślę, że nie jest to powodem do tego, żeby koleżanka Słama miała wciągać go w jakieś gówniane, wywołane przez nią samą afery. Prawdą natomiast jest to, że wysłałem niedawno odpowiednio sformułowanego smsa do niej samej, żeby przekonać się czy „Katarzyna” Słama to ta sama osoba, o której myślę. I nożyce odezwały się po raz kolejny... Myślę ponadto, że stosowane przez portal wspinanie pl metody nie dają żadnej gwarancji na to, że zamieszczane są na nim wszystkie możliwe wypowiedzi i uwzględniane wszystkie możliwe stanowiska jego użytkowników. Wręcz przeciwnie, sądzę, że obecnie monolitycznie reprezentowane są tam tylko głosy świętego oburzenia, po to, żeby znanego wroga ludu można było publicznie poćwiartować i spalić na stosie, samemu zaś sprytnie ukryć odgrywaną przez siebie rolę.  
            Nie ma jednak nic za nic. Po obrzuceniu zimowej wyprawy na Kangczendzongę, a mnie w szczególności, przez czołowe postacie środowiska błotem pojawił się zgryz jak te, tudzież inne ich wyczyny w tej materii, dalej skutecznie kamuflować. Wszystko to w ostatecznym rozrachunku prowadzi do konstruowania czegoś na kształt muru berlińskiego składającego się z zafałszowań i ewidentnych kłamstw, zaś historię polskiego himalaizmu w wielu miejscach przerabiać trzeba tak, żeby nic z prawdy przypadkiem nie wydostało się na światło dzienne. Do tego stanu rzeczy przyczynia się również chęć utrzymania za wszelką cenę mitu środowiska górołazów, jako ostatniej niemal na tym padole płaczu i łez ostoi moralności i nieskazitelnej wręcz świętości. Dość powszechne przy tym „parcie na szkło” ze strony różnych brylujących alpinistycznych primadonn prowadzi do totalnego ogłupienia publiczności, która w wyniku tego skłonna jest uważać, że ma do czynienia z samymi tylko herosami bez zmazy i skazy, i że każdy z tych herosów nie tylko posiada buły jak kalafiory i płuca jak kowalskie miechy, lecz również jest wybitnym intelektualistą, artystą i filozofem, zaś nad jego głową jarzy się niezmąconym blaskiem aureola świętości, jakiej nigdzie indziej nie masz. Odnoszę wrażenie, że takie podejście do sprawy rzuciło się już co poniektórym do tego stopnia na mózg, iż uznali oni, że dla dobra sprawy wytłumić należy wszelką krytykę i ocenzurować wszystko, co mogłoby rzucić na ten lukrowany obrazek jakikolwiek cień. Prowadzi to jednak do braku rzeczowej dyskusji i krytyki, a co za tym idzie do skutecznego poprawiania popelnionych błędów. Idzie także za tym przyzwolenie na zadawanie ciosów poniżej pasa, byleby tylko potem całe wynikające z tego gówno dało się w całości zamieść pod dywan.
            Myślę, że sedno obecnej sprawy polega na tym, iż morskooczne jaja zachowały się jako jedna z ostatnich ostoi, gdzie nie basuje się wszystkiemu „po linii i na bazie” i to jest głównym powodem przeprowadzanego przez wspinanie pl ataku. O tym, że jednak cenzura posuwa się w naszym środowisku coraz dalej, miało okazję przekonać się samo KW Warszawa, gdy próbowano zatkać klubowi gębę w sprawie ESR i ocenzurowano wystąpienie jego przedstawicieli w „Taterniku”. Chciałbym zatem zwrócić uwagę wszystkim tym, którzy dali się wpuścić w tę grę, że lejąc krokodyle łzy nad jajem dla Gołębia zaczynają podcinać gałąź, na której sami siedzą. I że reprezentując w tym przypadku dość wątpliwe racje, niechcący służą sprawie, której w innym przypadku na pewno by nie poparli.   
 
                                   Z pozdrowieniem dla wszystkich przeciwników zamordyzmu i cenzury
 
                                                                       Andrzej Machnik
PS
Zaraz po tym, gdy na KWW ukazała się informacja o tym, że wspinanie.pl ocenzurowało morskooczne jaja 2018, na tymże wspinaniu.pl – po początkowym okresie głuchego milczenia – wzbił się pod niebiosa zionący prymitywnym hejtem wściekły jazgot dyżurnych krzykaczy. Co charakterystyczne, oprócz obrabiania mi tyłka nie było w nim żadnego rzeczowego odniesienia do tychże jaj ani też najmniejszej próby uzasadnienia swojego stanowiska. Trąci to wszystko zwykłą dulszczyzną, gdzie pod płaszczykiem domniemanej świętości kryje się coś dokładnie odwrotnego. Na marginesie chciałbym zauważyć, że jaja – wbrew mniemaniu co poniektórych – wcale nie muszą być z konieczności ani śmieszne, ani też wesołe. Mogą też być smutne albo ponure, na co wskazuje np. określenie „jajarstwo”, jak również jaja przydzielone uprzednio za próby wprowadzenia ESR.
Chciałbym zaznaczyć, że jest to moja pierwsza i ostatnia wypowiedź na powyższy temat i nie mam najmniejszego zamiaru wpuszczać się w głupawe dysputy tudzież wzajemne obrzucanie się błotem – na co zapewne liczy świątobliwe towarzystwo ze wspinania.pl. Jasiowi zaś życzę szybkiego powrotu do zdrowia i udziału w kolejnej zimowej wyprawie na K2.