Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Pół-wertikal na XX Memoriale Jana Strzeleckiego

2008-03-04
Autor: Marcin Miotk
„Pół-wertikal” na XX Memoriale Jana Strzeleckiego 1 marca 2008 udało się rozegrać dwudziestą już edycję najstarszych w Polsce zawodów w ski-alpinizmie, nazwaną Memoriałem Jana Strzeleckiego, narciarza i taternika, a jednocześnie marzącego o „socjalizmie z ludzką twarzą” znanego socjologa i doradcę wczesnej „Solidarności”. Został on zamordowany w Warszawie, we wrześniu 1988 roku, na krótko przed zmianą w Polsce ustroju z „totalitarnego” na „wolnorynkowy”, we wciąż nie wyjaśnionych przez IPN okolicznościach.

W tym roku trasa zawodów, tradycyjnie już organizowanych przez Sekcje Narciarskie Klubów Wysokogórskich w Krakowie oraz w Warszawie, miała być bardzo ambitna, o całkowitym przewyższeniu około 1700 metrów i długości około 15 kilometrów. Niestety, prognozy pogodowe nie były najlepsze i w piątek przed zawodami organizatorzy, spodziewając się zapowiadanych opadów oraz silnego wiatru, przygotowali trasę – w tym tyczki wyznaczające zjazd na czas „super-giganta” ze szczytu Rakonia (1880 m) – w ten sposób, aby zagrożenia „pogodowe” były jak najmniejsze. Niestety, w sobotę rano na Hali Chochołowskiej (1100 m npm) lał rzęsisty deszcz i poważnie dyskutowano propozycje przeniesienia zawodów na inny termin. Zwyciężył jednak głos przedstawiciela TOPR oraz Polskiego Związku Alpinizmu, Macieja Pawlikowskiego, że wszystkie inne terminy są już „zajęte” i deszcz nie deszcz, na nartach trzeba biegać – zwłaszcza, że na starcie stawiło się już, pomimo fatalnej pogody, 27 dwuosobowych zespołów. Ponieważ część obsługi trasy była już „w górze”, walcząc z wiatrem i usiłując (bezskutecznie) się przedostać z Grzesia (1660 m nmp) granią na Rakoń, tak więc kierownik zawodów, wraz z Andrzejem Koniorem (klub „Kandahar” ze Śląska) ruszyli ustawiać trasę zastępczą, w górę doliną Chochołowską Wyżnią. W deszczu, przechodzącym na wysokości około 1400 metrów w śnieżną zamieć, dobiegli oni na rodzaj „płaśni” na wysokości ok. 1600 metrów npm., ponad górną granicą lasu – dalej już się nie dało iść: huragan się wzmagał, gdyż właśnie nadszedł ten pierwszo-marcowy „orkan” , który w nizinnych częściach Polski zniszczył kilkaset domów. Zresztą wtedy właśnie „dopadli” ustawiaczy trasy pierwsi zawodnicy, którzy odcinek na czas, o długości blisko 3 km i przewyższeniu 500 metrów, przebiegli w zaledwie 30 minut! Zawodnikami tymi okazał się zespół „rodzinny” – ojciec i syn – Szymon i Jerzy Zachwieja z grupy GOPR Podhale w Szczawnicy. Tuż za nimi, ze stratą zaledwie 30 sekund, przybiegł zespół śląskiego „Kandaharu”, Bartłomiej Golec oraz Aleksander Szwed. Za tymi zwycięskimi parami bardzo szybko na mecie pojawiały się kolejne zespoły, w grupie „mieszanej” najlepsze miejsce zajął team Justyny Żyszkowskiej i Grzegorza Wierciocha z „Tatra Team” z Zakopanego (czas 35 min. 40 sek), mieliśmy także jeden zespół czysto żeński i w dodatku bardzo młody, Anny Tybor i Katarzyny Burzyńskiej, też z zakopiańskiego „Tatra Teamu” (czas 42 min).

Z ciekawostek tego krótkiego podbiegu warto było odnotować kilka szczegółów. Na mecie pierwszy pojawił się Kuba Brzosko z Zakopanego, ale jego partner gdzieś zabałaganił, tak że jako zespół mieli oni dopiero czwarte miejsce. Dla osób starszych, zajmujących się ski-alpinizmem, dobrą nowiną winien być wynik „seniora” Szymona Zachwiei. Cztery lata wcześniej, na dokładnie tej samej trasie i w lepszych warunkach miał on wynik o ponad 6 minut gorszy. A to oznacza, że w tej dyscyplinie wyniki poprawiają się wraz z wiekiem (Marek Głogoczowski, od lat kierownik tej długowiecznej imprezy, wygrał jej pierwszą edycję mając lat 47, startując w parze z kuzynem, Romanem Gąsienicą-Samek, który miał wtedy lat 40!).

Jeśli chodzi zaś chodzi o same zawody, które w historii Memoriałów Strzeleckiego zostały po raz pierwszy ograniczone do tylko stosunkowo krótkiego podbiegu na czas, to coraz częściej w wielkich imprezach „komercyjnych” w krajach alpejskich pojawia się, podobna do tej rozegranej 1 marca br. w Dolinie Chochołowskiej, konkurencja określona mianem „vertical”: jest to li tylko podbieg na czas, o przewyższeniu około 1000 metrów, organizowany zazwyczaj bezpośrednio obok trasy wyciągów krzesełkowych, tak aby widzowie mogli wygodnie oglądać jak się inni męczą. Tego elementu „widowiskowego” oczywiście brakło w trakcie XX Memoriału, na mecie podbiegu zawodnicy (oraz organizatorzy) byli tak przemoknięci, że nie było jakiejkolwiek szansy zorganizowania zjazdu na czas: nie dość, że czekający na zjazd zawodnicy by się niebezpiecznie wychłodzili, to jeszcze nie dało się wykorzystać radiotelefonów ze względu na trzaski wywołane huraganem (awaryjna trasa zjazdu, tak jak cztery lata wcześniej, była przygotowana). W rezultacie już koło godziny 12 w południe zamykający trasę, trzęsący się z zimna, kompletnie przemoczony kierownik zawodów pojawił się w schronisku, marząc tylko o gorącym prysznicu. Ze względu na skrócona trasę trochę wcześniej niż zazwyczaj rozpoczęło się uroczyste zakończenie imprezy, przed rozdaniem nagród, korzystając z najnowszych środków elektronicznych, pokazywano zdjęcia ilustrujące już dwie dekady historii Memoriału. Zaś doskonałego mołdawskiego wina, które miało tylko być dodatkiem do obiadu, wystarczyło aż do późnego wieczora. W organizacji imprezy zasłużył się w tym roku szczególnie kol. Dominik Malec z KW Kraków, wsparty przez organizujących Memoriał już od ponad dziesiątka lat kol. kol. Iwonę Barecką, Agnieszkę Borkowską oraz Bernarda Ziółkowskiego z KW Warszawa. Nagrody zaś, obok PZA, Klubu Wysokogórskiego Kraków i Klubu Wysokogórskiego Warszawa, tradycyjnie fundowały firmy takie jak „Lanex”, „Hi-Mountain” i sklep „Wierchy” w Krakowie, wsparte przez zakopiański TOPR, TPN i po raz pierwszy przez „Dynafit”, „Kvapi” oraz „Robobat” z Krakowa.

Kierownik zawodów – Marek Głogoczowski