Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Afganistan 2010 - sprawozdanie z wyprawy

2010-11-02
Autor: ao
Droga do bazy.
W nawiązaniu do polskich tradycji wspinaczkowych w Afganistanie część wyprawy dotarła na miejsce samochodami (była to także tańsza niż cargo opcja dostarczenia sprzętu górskiego, paliwa i żywności). Pozostała część uczestników (w składzie Jakub Gajda, Michał Karbowski, Piotr Kłosowicz, Sławomir Korytkowski, Justyna Leszczuk, Maciej Ostrowski i Tomasz Rojek) udała się do Afganistanu samolotem – zadecydowały o tym przede wszystkim względy czasowe (krótki urlop). Samochody terenowe wyjechały z Polski wieczorem 1 lipca i po pokonaniu trasy wiodącej przez Ukrainę, Rosję, Kazachstan, Uzbekistan dotarły do Duszanbe – stolicy Tadżykistanu – 9 lipca. Tam po dopełnieniu niezbędnych formalności (pozwolenie na wjazd do Afganistanu dla samochodów oraz załatwienie brakujących wiz dla 3 osób) ekipa w pełnym składzie wyruszyła w kierunku granicy, którą po opłaceniu pograniczników, przekroczono 12 lipca. Cały następny dzień upłynął na załatwianiu formalności (pozwolenie na przebywanie w Korytarzu Wachańskim – póki co władze afgańskie nie wymagają pozwoleń na zdobywanie szczytów górskich) i uzupełnianiu zapasów żywności. Do Sarhad-e Broghil, wioski leżącej około 200 km w głąb Korytarza Wachańskiego, w której kończy się droga samochodowa pojazdy wyprawy dotarły 15 lipca. Stan drogi pozostawiał wiele do życzenia (kamienista i nierówna nawierzchnia), a fakt że około 4-5 przepraw przez rzeki pozbawionych jest mostów, sprawiał że była ona przejezdna jedynie dla samochodów terenowych i ciężarówek.
Następnego dnia, tj. 16 lipca, po uformowaniu karawany, która liczyła 16 koni, 1 osła, 12 afgańskich poganiaczy i 13 uczestników wyjazdu (jeden z kierowców postanowił zostać kilka dni na miejscu z powodu gorszego stanu zdrowia – ze względu na goniące terminy urlopowe niemożliwe było poczekanie na niego) wyprawa wyruszyła w stronę płaskowyżu Małego Pamiru, w pobliżu którego leżały jej górskie cele. Na miejsce, pokonując jedną wysoką przełęcz – Kotale Dahliz (4250 metrów npm) – dotarliśmy 21 lipca. Droga była uciążliwa, z powodu wąskich i osypujących się ścieżek, które wiły się ponad kłębiącą się w wąskim korycie rzeką Wachan, ale oferowała wspaniałe widoki na w większości dziewicze  szczyty Wschodniego Hindukuszu (o wysokości dochodzącej maksymalnie do 5909 metrów npm). Po przybyciu do Małego Pamiru nastąpiła zmiana pierwotnych planów górskich. Z powodu mniejszej niż zakładana ilości czasu wyprawa zdecydowała się skoncentrować wyłączenie na masywie Kohe Ak Su, w którym początkowo planowano jedynie tygodniową aklimatyzację. Działalność na najwyższym szczycie gór Pamiri Wakhan – Kara Dżilga (6094 metry npm) – uznano za zbyt ryzykowną z powodu nierozpoznanego i potencjalnie zbyt czasochłonnego podejścia pod szczyt, szczególnie że w interesującej wyprawę dolinie Kohe Ak Su przebywał w 2009 roku, Bartek Tofel - obecny kierownik. Po szybkiej reorganizacji karawany (nie obyło się bez tradycyjnych targów i sprzeczek z tragarzami) spowodowanej lokalnymi układami politycznymi i etnicznymi, baza w dolinie Uczdżilga stanęła 21 lipca. Jej wysokość nad poziomem morza wynosiła około 4425 metrów.

Przebieg akcji górskiej.
Do akcji górskiej przystąpiono już następnego dnia, tj. 22 lipca. Piotr Kłosowicz oraz Tomasz Rojek wyruszyli w kierunku głównego lodowca doliny celem przeprowadzenia rekonesansu oraz wyniesienia części sprzętu osobistego (wyprawa działała w oparciu o niezależne i samodzielne 2-3 osobowe zespoły). Następnego dnia, tj. 23 lipca, w górę doliny wyruszyły dwa kolejne zespoły. Pierwszy z nich w składzie Jacek Kierzkowski i Tomasz Klimczak udał się na liczący (jak się później okazało) 5321 metrów pobliski wierzchołek, który został zdobyty kolejnego dnia. Góra została nazwana Kohe Atram (Góra Atram), a droga zyskało miano Prostego Rozwiązania. Zespół wspinał się zachodnią połacią północnej ściany, by po osiągnięciu siodełka w grani przewinąć się na drugą stronę i osiągnąć szczyt.
Drugi zespół w składzie Justyna Leszczuk, Maciej Ostrowski, Bartek Tofel udał się ku leżącemu głębiej w dolinie szczytowi, który według map miał liczyć 5711 metrów. Niestety z powodu problemów zdrowotnych Ostrowskiego oraz błędów strategicznych (wejście w ścianę zbyt daleko od wierzchołka) góry nie udało się zdobyć. Efektem było wytyczenie nowej drogi (Zemsta Katarzyny) oraz zdobycie przełęczy, którą nazwano mianem Kotale Tasznob (ok. 5350 metrów npm). Tego samego dnia, po powrocie do bazy Piotr Kłosowicz i Tomasz Rojek od razu udali się na leżący w bezpośrednim sąsiedztwie bazy szczyt liczący według map około 5400 metrów. Wyjście zaplanowali na kilka godzin, ale szybko okazało się, że była to błędna kalkulacja. Przez cały dzień baza (która przez cały okres prowadzenia akcji górskiej prowadziła nasłuch radiowy 24h na dobę) nie była w stanie nawiązać z nimi połączenia. Dopiero wieczorem odebrano niewyraźny komunikat mówiący o nieplanowanym noclegu (bez sprzętu biwakowego) półtora wyciągu pod granią. Następnego dnia, już po osiągnięciu szczytu, Kłosowicz i Rojek zdecydowali się na zejście do sąsiedniej doliny z powodu zbyt dużego niebezpieczeństwa związanego z powrotem drogą wejścia lub sąsiadującymi z nią kuluarami (stromy śnieg, ryzyko lawinowe, trudności w założeniu dobrego stanowiska zjazdowego). Tego samego dnia, po południu, w kierunku osady Uczdżilga w celu przechwycenia Kłosowicza i Rojka i ewentualnego udzielenia im pomocy oraz odnalezienia Jakuba Gajdy i Elżbiety Kamińskiej, którzy od trzech dni przebywali w w/w osiedlu z misją zdobycia baraniego mięsa, wyruszył konno Tomasz Klimczak. Cała piątka ostatecznie powróciła do bazy 25 lipca, z jak się okazało, dobrymi wieściami. Kłosowicz i Rojek po pokonaniu liczącej około 800 metrów ściany, szczęśliwym przeżyciu trzech lawin (jednej kamiennej i dwóch śnieżnych), mocno psychicznym trawersie śnieżnego zbocza z licznymi śladami lawinisk oraz przejściu skalno-lodowej grani 24 lipca zdobyli kolejny dziewiczy wierzchołek. Szczyt, który okazał się liczyć 5566 metrów został nazwany Bordże Polandi (Polska Baszta). Kłosowicz i Rojek aż do osiągnięcia grani wyprowadzającej na szczyt wspinali się system zachodów i kuluarów przecinających wschodnią ścianę masywu. Tego samego dnia, 25 lipca, w głąb doliny Uczdżilga wyruszyli kolejni alpiniści. Po spędzeniu nocy na lodowcu zespół w składzie Michał Karbowski, Sławek Korytkowski i Rafał Sieradzki po pokonaniu małego żeberka leżącego we wschodniej części północnej ściany osiągnął grań i zdobył szczyt, który 24 lipca oparł się atakowi Leszczuk, Ostrowskiego i Tofla. Góra, ochrzczona mianem Kohe Se Zeboi (Góra Trzech Gracji) okazała się liczyć 5736 metrów npm (o 25 metry więcej niż wynikało to z map). W tym samym dniu na leżący w pobliżu wierzchołek prawie wszedł samotnie Mirosław Łabuz, który wycofał się kilkanaście metrów przed osiągnięciem głównego wierzchołka liczącego około 5613 metrów. Powody oraz zasadność tej decyzji były później w bazie tematem kilku dyskusji. 26 lipca z bazy wyruszył samotnie Jakub Gajda, który planował zdobycie dwóch wierzchołków leżących przy wylocie doliny (trudności trekingowe). Następnego dnia udało mu się wejść na pierwszy z nich o wysokości 5142 metrów npm, ochrzczony nazwą Darwaza-je Oqabi (Orle Wrota) z powodu dużej ilości spotkanych po drodze orlich gniazd. Z powodu pogarszającej się pogody Gajda nie podjął próby zdobycia drugiego wierzchołka i 28 lipca powrócił do bazy.
Na tym zakończyły się sukcesy pierwszej części wyprawy. W ciągu kolejnych trzech dni, podczas których nastąpiło załamanie pogody  miało miejsce kilka nieudanych akcji górskich.
I tak – 26 lipca Piotr Kłosowicz i Tomasz Rojek musieli powrócić do bazy jeszcze przed wejściem w ścianę z powodu poważnych problemów żołądkowych. 27 lipca Elżbieta Kamińska i Sławek Korytkowski po spędzeniu dwóch dni w namiocie musieli wycofać się do bazy z powodu obfitych opadów śniegu oraz radykalnie zwiększonego zagrożenia lawinowego. 28 lipca Tomek Klimczak i Maciej Ostrowski po nocnym ataku na wschodnią ścianę wierzchołka oznaczonego na mapie kotą 5625 metrów npm i osiągnięciu przełęczy musieli wycofać się z wysokości około 5560 metrów przed osiągnięciem szczytu. Tu także powodem było załamanie pogody i silne opady śniegu (zespół zagarnęły dwie, na szczęście niegroźne, lawiny śnieżne).

W czasie pierwszego tygodnia działalności zdobyto cztery dziewicze wierzchołki górskie oraz wytyczono dwie drogi, które nie zdołały osiągnąć szczytu. W ten sposób udało się poznać topografię doliny, charakter wspinaczki oraz dostrzec nowe cele (niektóre interesujące szczyty schowane były w bocznych dolinkach potraktowanych na mapach bardzo zdawkowo). Okazało się, że Kohe Ak Su, mimo alpejskiej rzeźby i intensywnego zlodowacenia charakteryzują bardzo kiepskie warunki śniegowe i lodowe. Alpejski lód był praktycznie niespotykany, za to śnieg był bardzo słabo związany. Dobre warunki występowały w zasadzie jedynie w nocy i wczesnym rankiem. Po tym jak ściany zostały oświetlone przez słońce warunki ulegały znacznemu pogorszeniu w ciągu 1-2 godziny. Dodatkowo wszystkie skalne ściany okazały się być bardzo kruche i w zasadzie zupełnie nienadające się do wspinaczki. W związku z tym większość uczestników doszła do wniosku, że należy się wspinać i poruszać po lodowcu (w ciągu dnia zamieniał w rzekę, która płynęła pod warstwą miękkiego i szybko namakającego śniegu o miąższości około 60-100 cm) jedynie w nocy i wczesnym rankiem. Załamanie pogody (opady śniegu i deszczu) zakończyło się 31 lipca. W związku ze zbliżającą się powoli datą opuszczenia bazy, którą ustalono na dzień 5 sierpnia, aż trzy zespoły od razu udały się w góry. Wieczorem 1 sierpnia dwa zespoły w składzie Elżbieta Kamińska i Sławek Korytkowski oraz Jacek Kierzkowski i Rafał Sieradzki wyruszyły pod szczyt oznaczony na mapach kotą 5420 metrów, by z samego rana po trudnym i krótkim noclegu rozpocząć wspinaczkę północno-wschodnią śnieżną ścianą opadającą ze wschodniego ramienia szczytu. Po połączeniu sił udało im się dotrzeć do wysokości 5390 metrów, gdzie w głębokim, zapadającym się śniegu podjęto decyzję o odwrocie. Do osiągnięcia wierzchołka zabrakło około 100 metrów w linii prostej.

W dniach 1-2 sierpnia w górach działali ponownie Piotr Kłosowicz i Tomek Rojek. W ciągu 15 godzin udało im się przejść dwie łączące się ze sobą granie (o długości około czterech kilometrów) i zdobyć trzy dziewicze wierzchołki. Zespół najpierw przeszedł tzw. Smoczą Grań, której kulminację stanowił liczący 5211 metrów szczyt nazwany Kohe Wawel, by następnie zdobyć dwuwierzchołkowy szczyt ochrzczony mianem Kohe Ikiv (5551 i 5560 metrów). Również 2 sierpnia Tomasz Klimczak i Maciej Ostrowski bezskutecznie próbowali ponownie zdobyć wierzchołek o wysokości 5625 metrów, który odparł ich atak 4 dni wcześniej. Wschodnia ściana została pokonana nową, trudną drogą, ale do wejścia na szczyt zabrakło około 25 metrów przewyższenia. Trudne warunki – ciężki zapadający się śnieg w terenie o dużym nastromieniu i krucha skała – zadecydowały o odwrocie. Warto zaznaczyć, że linia o nazwie Ursa Maior okazała się najtrudniejszą drogą wytyczoną przez uczestników wyprawy. Jakub Gajda, po odłączeniu się od ekipy przebywającej w czasie załamania pogody na płaskowyżu Małego Pamiru, 2 sierpnia wszedł na kolejny, prawdopodobnie dziewiczy, wierzchołek leżący u wylotu doliny. Szczyt liczący według map 5030 metrów npm, został nazwany Mize Sangin (Ciężki stół). Ostatnim zespołem, który przed zwinięciem bazy, wyszedł góry była ekipa w składzie Elżbieta Kamińska i Rafał Sieradzki. Zaatakowali liczący około 5613 metrów wierzchołek, spod którego uprzednio cofnął się Mirosław Łabuz. Z powodu trudnych warunków, obrania innej drogi oraz nieporozumienia co do statusu szczytu (zdobyty/niezdobyty) późnym popołudniem 4 sierpnia zespół zdecydował się zawrócić. Baza wyprawy Afganistan 2010 została zwinięta 5 sierpnia. Po zejściu do pobliskiej osady kirgiskiej z powodu braku zwierząt jucznych uczestnicy podzielili się na dwie grupy. Pierwsza, mająca 15 sierpnia samolot z Duszanbe do Warszawy, wyruszyła na lekko dzięki czemu udało jej się dotrzeć na miejsce na czas. Druga grupa, która miała powrócić do kraju samochodami terenowymi pozostała w wiosce leżącej u wylotu doliny, w której prowadzono akcję górską, by poczekać na uformowanie karawany (utrudniała to duża ilość zawieranych w tym okresie ślubów, co poważnie ograniczało ilość mężczyzn chętnych do wyruszenia w drogę). Ostatecznie dotarła do Warszawy 28 sierpnia. Kierownik wyprawy po przekazaniu swoich obowiązków Sławkowi Korytkowskiemu pozostał samotnie w Korytarzu Wachańskim, gdzie m.in. kontynuował działania eksploracyjne i dokumentacyjne. Do kraju powrócił 15 września.

Warunki pogodowe.
Góry Korytarza Wachańskiego – zarówno pasma Pamiru jak i Hindukuszu – charakteryzują się z reguły bardzo dobrą i stabilną pogodą w okresie krótkiego, trwającego dwa, maksymalnie trzy, miesiące lata. Zwykle w okresie lipiec-wrzesień opady deszczu i śniegu są sporadyczne, a wiatry niezbyt dokuczliwe. Takie warunki w 2009 roku napotkał kierownik wyprawy. W roku 2010, w związku z wyjątkowo intensywnym monsunem na terenach Pakistanu (patrz wyjątkowo silne powodzie), pogoda okazało się mocno niestabilna. Na szesnaście dni trwania akcji górskiej przypadło około 7 dni, kiedy to warunki uniemożliwiały akcję górską (opady deszczu i śniegu). W pozostałe, z reguły słoneczne dni, panujące warunki bardzo utrudniały działania wspinaczkowe w ciągu dnia. Gęsto okrywający ściany i zbocza śnieg był prawie zupełnie niezwiązany i konsystencją przypominał mokry, ciężki cukier, powodujący nie tylko trudności w asekuracji (brak możliwości wkręcenia śrub lodowych czy założenia dobrych punktów z szabli śnieżnych), ale także zwiększający stopień zagrożenia lawinowego i znacznie utrudniający poruszanie się. W podobnym stanie znajdował się w ciągu dnia główny lodowiec doliny Uczdżilga (nazwany przez wyprawę Lodowcem Polaków) – pod około 60-100 centymetrową warstwą mokrego śniegu płynął głęboki na kilka centymetrów strumyk.

Ocena działalności.
Przed przystąpieniem do oceny działalności wyprawy należy wziąć pod uwagę, że większość uczestników była ludźmi młodymi, nieposiadającymi doświadczenia w organizowaniu czy uczestnictwie w dużych ekspedycjach wysokogórskich, doświadczenia w eksplorowaniu dziewiczych rejonów górskich oraz wspinaczki w górach wysokich. Warto także pamiętać, że tak dużej polskiej wyprawy do terra incognita nie było od wielu lat, w związku z czym uczestnicy większość problemów logistycznych i taktycznych musieli rozwiązywać od podstaw i na bieżąco uczyć się na własnych błędach.
W projekcie Afganistan 2010 wzięło udział 14 osób, spośród których 13 osób uczestniczyło w akcji górskiej. Wyprawa trwała w sumie 77 dni (liczone od wyjazdu z Polski pierwszych uczestników do powrotu kierownika należy zaznaczyć jednak, że dla połowy uczestników lecących samolotem wyprawa trwała około 40 dni, a pozostali uczestnicy, poza kierownikiem, wrócili do kraju maksymalnie po 60 dniach od wyjazdu), z czego 31 dni spędzono na terenie Afganistanu. Akcja górska, z powodu dużego oddalenia Kohe Ak Su od cywilizacji, trwała jedynie 16 dni. Mimo to uczestnikom wyprawy udało się zdobyć 8 dziewiczych wierzchołków. Wydaje się, że pomysł dojazdu z Polski do Afganistanu samochodami okazał się trafny z logistycznego, a przede wszystkim finansowego punktu widzenia, co dla powodzenia tej finansowanej głównie ze środków własnych ekspedycji, było bardzo istotnym czynnikiem. Ogółem do kraju przeznaczenia należało dostarczyć (łącznie z żywnością, której część wzięto z Polski) około 700 kg bagażu. Przesłanie takiego ciężaru za pośrednictwem linii lotniczych byłoby związane z dużymi nakładami finansowymi i pociągało za sobą konieczność wynajęcia na miejscu co najmniej trzech samochodów terenowych zdolnych przewieźć bagaż i uczestników wyprawy do Afganistanu i dalej w głąb gór. Zastosowany przez nas wariant sprawił, że koszta ekspedycji w przeliczeniu na jednego uczestnika uplasowały się na poziomie nieco poniżej 6 tysięcy złotych. Ze względu na znaczne oddalenie miejsca działania wyprawy od ośrodków miejskich i placówek medycznych, duże trudności w ewentualnym transporcie poszkodowanego oraz brak jakiejkolwiek możliwości wezwania pomocy z zewnątrz, zdecydowano się na włączenie w skład wyprawy lekarza. Rola ta przypadła Justynie Leszczuk. Na szczęście żaden z uczestników nie uległ poważnemu wypadkowi i nie potrzebował pomocy medycznej, ale istnienie takiego zabezpieczenia przyczyniło się do wyższego poziomu bezpieczeństwa i komfortu psychicznego. Zdecydowanie dobrym pomysłem było także włączenie w skład wyprawy tłumacza – Jakuba Gajdy – co znacznie ułatwiło komunikację z lokalną ludnością i kontakt z władzami (jak przed laty znajomość języków obcych na rdzennych obszarach Afganistanie jest praktycznie żadna) i pozwoliło łatwiej i szybciej rozwiązywać kwestie sporne. Zwiększało to też margines bezpieczeństwa w razie sytuacji zagrażających życiu lub zdrowiu (np. w wypadku konieczności przetransportowania rannego) oraz poczucie komfortu psychicznego (możliwość efektywnej komunikacji z lokalną ludnością). Wyprawa posiadała także dobre zaplecze łącznościowe przygotowane przez kolegę Bogdana Jankowskiego z Zespołu Łączności Radiowej PZA. Składało się ono z telefonu satelitarnego Thuraya oraz zestawu 4 krótkofalówek Vertex VX 400 (z anteną bazową) umożliwiających stały kontakt zespołów prowadzących akcję górską z bazą. Dzięki ustalonym na sztywno, zgodnie z pomysłem kolegi Jacka Kierzkowskiego (wzorowanym na systemie używanym w dolinie Bezingi), godzinom łączności radiowej, prowadzonemu 24h na dobę nasłuchowi oraz zapisywaniu aktualnej pozycji i sytuacji danego zespołu, obranego celu oraz planowanego dnia powrotu (była to swoista książka wyjść), zwiększono poziom bezpieczeństwa i szybkość zorganizowania wyjścia ratunkowego w razie zaistnienia takiej konieczności. [b]Co można było zrobić lepiej?[/b] Przede wszystkim należało wybrać się do Afganistanu na dłuższy niż jeden miesiąc okres. Dwukrotne zwiększenie czasu pobytu pozwoliłoby dokonać znacznie większej ilości wejść i przeprowadzić eksplorację sąsiednich dolin i grup górskich przy jedynie nieznacznym zwiększeniu kosztów. Należało także w sposób wyraźniejszy rozwiązać kwestie kierownictwa wyprawy oraz jej charakteru, gdyż przez cały czas, bez osiągnięcia definitywnego rozwiązania, ścierały się ze sobą dwie koncepcje – wyprawy „ w starym stylu” z wyraźną hierarchią, wiążącym zdaniem kierownika i „ kolektywnym” działaniem z koncepcją wyprawy jako luźnej „ federacji” pojedynczych i zasadniczo autonomicznych zespołów. Podsumowując wydaje się, że pomimo drobnych niedociągnięć i zmiany głównego celu górskiego wyprawy (z eksploracji masywu Kara Dżilga na masyw Kohe Ak Su), całe przedsięwzięcie należy ocenić dodatnio. Ekspedycji udało się zdobyć 9 dziewiczych wierzchołków w uprzedniego nieeksplorowanej dolinie, uzyskać cenne doświadczenia w działaniu w górach wysokich i prowadzeniu akcji górskiej w nieznanym rejonie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że była to pierwsza polska wyprawa wspinaczkowa do Afganistanu od 32 lat, powinno pokazać, że w góry tego pięknego kraju znów można jeździć bezpiecznie. Mamy nadzieję, że fakt ten nie pozostanie niezauważony i w latach kolejnych więcej krajowych wypraw ponownie ruszy zdobywać szczyty Hindukuszu i afgańskiego Pamiru. Na koniec warto zwrócić szczególną uwagę na wyniki zespołu Kłosowicz i Rojek, który zdobył 4 spośród 9 dziewiczych szczytów. Obaj koledzy są młodzi – Rojek ma 21, a Kłosowicz 27 lat – co pozwala sądzić, że jest to tylko wstęp do prawdziwych osiągnięć górskich. [b]Obecność w mediach[/b] Wyprawa Afganistan 2010 odbiła się szerokim echem w mediach. I tak, członkowie wyprawy stworzyli (przede wszystkim Maciej Ostrowski i Bartek Tofel) profesjonalnie wyglądającą stronę wyprawy zawierającą podstawowe informacje o rejonie, plan akcji górskiej oraz fotografie. Planowane jest utrzymanie strony przez co najmniej rok lub dwa po zakończeniu wyprawy oraz uzupełnienie witryny o bardziej szczegółowe informacje na temat gór Korytarza Wachańskiego, tak aby serwis mógł służyć innym osobom planującym wspinaczkę w Afganistanie. W trakcie trwania wyprawy, dzięki udostępnionemu przez firmę Orange modemowi satelitarnemu, pomocy znajomych i przyjaciół (przede wszystkim Pawła Karwowskiego, który zakupił z prywatnych środków agregat prądotwórczy dla ekspedycji) oraz obecności operatora filmowego – Rafała Sieradzkiego – powstawał materiał filmowy. Ukazywał wszystkie etapy projektu Afganistan 2010 i w miarę możliwości przekazywał był na bieżąco do mediów internetowych. Do powrotu do kraju przesłano 5 odcinków relacji filmowej, z których każdy trwał około 4-6 minut i zawierał informacje o sponsorach wyprawy (w tym o wkładzie Polskiego Związku Alpinizmu). Filmy lub linki do nich opublikowały m.in. Wirtualna Polska (na pierwszej stronie w dziale Turystyka), wspinanie.pl, GÓRYonline, ceneria.pl czy navigeo.pl. Oprócz materiałów filmowych wyprawa przesyłała także zdjęcia i teksty publikowane głównie w w/w serwisach. Dodatkowo relacja z wyprawy była publikowana w papierowym wydaniu Gazety Ostrowieckiej.
Po powrocie do kraju części wyprawy, za sprawą działań podjętych przez uczestników (w szczególności Rafała Sieradzkiego) zainteresowanie mediów wzrosło jeszcze bardziej. Rezultatem były newsy, które ukazały się m.in. w głównym wydaniu Wiadomości (dnia 29.08.2010), Panoramy (dnia 29.08.2010) i Teleexpresu (dnia 29.08.2010). Członkowie wyprawy wystąpili także w programie Kawa czy Herbata (dnia 09.09.2010). Wywiad z uczestnikami projektu Afganistan 2010 opublikowało także Życie Warszawy (dnia 09.09.2010) oraz warszawski dodatek do Rzeczpospolitej. Krótki tekstu podsumowujący wyprawę oraz wywiad z Jackiem Kierzkowskim, kierownikiem sportowym, ukazał się we wrześniowym numerze czasopisma GÓRY (s.16-20, nr 09/2010). Materiały telewizyjne oraz relacje filmowe przesyłane z Afganistanu można przez cały czas obejrzeć za pośrednictwem strony internetowej wyprawy lub serwisu Youtube.com. Do medialnych planów na przyszłość należą: - Opublikowanie raportu z wyprawy w American Alpine Journal. - Opublikowanie raportu z wyprawy w Japanese Alpine Journal. - Opublikowanie artykułu opisującego przebieg wyprawy w magazynie GÓRY. - Wydanie filmu z wyprawy z myślą o festiwalach filmowych. Na koniec warto wspomnieć jeszcze o roli Marka Kocieli, który z pomocą Mariusza Witulskiego przez dwa miesiące bezinteresownie pełnił funkcje „ oficera medialnego” wyprawy przekazującego wszystkie nadsyłane z Afganistanu materiały do mediów oraz znajomych uczestników.

Perspektywy na przyszłość.
W Korytarzu Wachańskim co najmniej 500 szczytów wciąż pozostaje niezdobytych. Większość z nich to szczyty o wysokości pięciu lub sześciu tysięcy metrów. Ścian, które nie posiadają żadnego przejścia pozostaje prawdopodobnie kilka tysięcy. Oprócz kilku odosobnionych przypadków nie zanotowano żadnych zimowych wejść. Perspektywy eksploracyjne są ogromne, a poziom bezpieczeństwa w rejonie nie ustępuje pakistańskiemu czy tadżyckiemu. Lokalna ludność jest w dosyć dużym stopniu przyzwyczajona do obcokrajowców. Na miejscu bez problemu można wypożyczyć samochód terenowy, wynająć tragarzy, kucharzy czy zwierzęta juczne. Pewne kłopoty może nastręczać praktycznie zerowa znajomość języków obcych wśród lokalnej ludności. Język dari jest jednak językiem prostym, a dysponując krążącym w środowisku alpinistycznym słownikiem Bolesława Chwaścińskiego, można szybko opanować podstawowe zwroty umożliwiające komunikację. Innym rozwiązaniem jest skorzystanie z usług szkolonych we Francji i Włoszech przewodników (dwóch z nich w 2009 roku weszło na Noszak), którzy znają podstawy języka angielskiego. Większość interesujących pod względem eksploracyjnym terenów leży na wschodnich krańcach Korytarza Wachańskiego i można zaliczyć do nich bezpośrednie otoczenie płaskowyżów Małego i Dużego Pamiru wraz z dolinami łączącymi je z zachodnią częścią Korytarza, a więc masywy Kohe Wakhan, Kohe Ak Su, Pamiri Wakhan, Hindukuszu Lupsuk oraz północne fragmenty wchodzącej w skład Karakorum grupy Batura Muztag. Opracowaniami wielu z tych rejonów dysponuje Jerzy Wala. W chwili obecnej działalność wspinaczkowa w w/w rejonach jest raczej szczątkowa (kilka zespołów w skali roku), ale od kilku lat można zaobserwować silną tendencję wzrostową, dlatego warto zainteresować się Korytarzem Wachańskim nim wszystkie ciekawe szczyty zostaną zdobyte. Uczestnicy wyprawy serdecznie dziękują wszystkim osobom, sponsorom i patronom medialnym, dzięki którym wyprawa mogła dojść do skutku.
Z taternickim pozdrowieniem, Bartłomiej Tofel kierownik wyprawy.

SPRAWOZDANIE Z WYPRAWY AFGANISTAN 2010.